czwartek, 30 października 2008

Adana'ya gidiyorum


24-29 października 2008

Z okazji zbliżających się wolnych dni Ilyas zaprasza mnie do siebie do Adany na południe Turcji! W piątek wieczorem wsiadamy do Cukurova Mavi Express, który wcale nie jest takim ekspresowym pociągiem… Dwanaście godzin powolnej jazdy, tym razem w pozycji siedzącej i docieramy w sobotę rano do Adany. Zostajemy przywitani piękną pogodą i wysoką temperaturą 26-28ºC, ale Ilyas twierdzi, że teraz jest zimno bo latem temperatury sięgają 45ºC i jest duża wilgotność. Miasto jest zupełnie inne niż te, które do tej pory odwiedziłem, bardzo zielone i jak na Turcję zadbane, przynajmniej centrum miasta.
Jedziemy do domu Ilyasa, zjadamy śniadanie i od razu ruszamy na przedmieścia, do sadu owocowego, tam zajadamy się (a raczej ja się zajadam) mandarynkami prosto z drzewa, obok rosną pomarańcze ale jeszcze nie są dojrzałe więc ich nie próbujemy...

… Po powrocie z sadu wybieramy się aby zwiedzić miasto Odwiedzamy także Damla Music – studio gdzie Ilyas uczył się grać na perkusji (w ogóle to maniak Iron Maiden i tego typu muzyki) w studio daje próbkę swoich możliwości, jak na mój gust to wali w te bębny całkiem dobrze!

Drugiego dnia, a jest to niedziela zjeżdża się rodzina na wspólne śniadanie, oczywiście muszę zjeść dziesięć dokładek by zadowolić wszystkie ciotki Ilyasa, ale nie martwię się tym bo świeże oliwki, regionalny ser oraz coś w stylu croissant z serem smakują świetnie.

Po śniadaniu wybieramy się znowu do miasta, niedziela jest naprawdę upalna na zegarze w parku wyświetla się 32ºC! Zwiedzamy drugi co do wielkości meczet w Turcji, Sabanci Merkez Camii, to meczet wybudowany niedawno bo w 1999 roku, a jego fundatorem jest najbogatsza rodzina w Turcji o nazwisku Sabanci, posiada sieci sklepów, fabryk, hoteli… Ciekawie wygląda odrestaurowany most wybudowany jeszcze za czasów rzymskich, na rzece która jest teraz kanałem odpływowym ze sztucznego jeziora Seyhan.

Spacerując docieramy do domu kuzynów Iliasa, tam zostaję poczęstowany min pysznym deserem z mleka i ryżu, a także zupą z baraniny a konkretnie z głowizny (ta już nie jest tak pyszna ale przyprawiona chilli i cytryną jest całkiem zjadliwa). Wraz z kuzynką Ilyasa – Mine wchodzimy na dach jej bloku skąd rozpościera się niezły widok na miasto (Adana jest czwartym co do wielkości miastem w Turcji i liczy prawie milion mieszkańców). Wieczorem we trójkę wybieramy się do pubu gdzie znajomy Ilyasa daje mały koncert, sympatycznie przy piwku i muzyce na żywo spędzamy ten wieczór, tylko Ilyas po trzecim piwie zaczyna tracić łączność z bazą, wiec wracamy do domu…

Kulinarne przygody…

Poniedziałek w sumie jak w akademiku, leniwie, ponieważ Ilyas pojechał na policję z ojcem odebrać swoje prawo jazdy, a na policji tureckiej jak zwykle „czeski film”, spędził sporo czasu po to by dowiedzieć się, że prawko jeszcze nie jest gotowe do odbioru…

Po południu wybieramy się na kebab, z którego słynie Adana. Adana Kebab – bo tak się właśnie nazywa potrawa to grillowanie na szpadzie mięsiwo podawane z masą surówek i chlebem pide, bardzo smaczne. Po obiedzie dalsze zwiedzanie, min, stara część Adany, to teraz raczej obskurne okolica, pełno tu warsztatów rzemieślników wytwarzających wszystko, meble, garnki jakieś dywany itd. Odwiedzamy także meczet, który mnie osobiście bardzo zainteresował, bo był bardzo odmienny od tych, które dotychczas zwiedziłem. Surowe ściany, bez zdobień, brak kopuł, w sumie wyglądał jakby kiedyś był tutaj kościół.

Drugi ciekawy meczet to Ulu Camii z ośmiokątnym minaretem i ścianami w biało-czarne pasy, niestety nie zwiedzamy go, ponieważ trafiamy na czas modlitwy. Ciekawe jest podejście Ilyasa do religi, traktuje islam, a także niektóre aspekty tureckości z przymrużeniem oka. Zwiedzanie zepsuła nam niestety pogoda bo jesienią chociaż jest tutaj bardzo ciepło to również bardzo deszczowo.

Ten dzień to także niezła przygoda kulinarna, nawet Robert Makłowicz tego nie widizał, co ja miałem okazję spróbować: salam – napój z sfermentowanych marchewek, buraków i czegoś tam jeszcze… pierwsza szklanka smakuje jak… nie smakuje wcale… ale druga przyprawiona czymś pikantnym to już inna bajka, chociaż śmiem twierdzić, że nie będzie to mój ulubiny napój. Do tego oczywiście zagryzka z kiszonej marchewki...

Wieczorem natomiast miałem okazję spróbować czegoś o czym Ilyas opowiadał mi już od kilku dni, Sirdan. Naprawdę przeraziłem się kiedy sprzedawca podniósł pokrywkę wielkiego garnka i wyjął jeden kawałek owego przysmaku… Wyglądało bardzo niesmacznie i przypominało wyglądem genitalia, ale kiedy Ilyas zapewnił mnie i powiedział: „This is not a cock!” i ugryzł kawałek, ja wziąłem też swoją porcję. A cały ten sirdan to pęcherz owczy faszerowany ryżem i mięsem, posypany dużą ilością jakiejś przyprawy, podobnej do curry i zagryziony ostrą marynowaną papryczką był jadalny.

Pan sprzedawca, druga profesja to szewc (w tle jego zakład)...... no i smakołyk.


Dwa zamki, trzy jaskinie

Wtorek to planowana od dwana wycieczka nad morze. Jedziemy pociągiem do Mersin, tam przesiadamy się do dolumsza zmierzającego do Silifke, wysiadamy jednak w połowie drogi w Kiz Kalesi, miejscowość słynie z dwóch średniowiecznych zamków: Korykos i Kiz Kalesi, ten drugi zbudowany jest na skalnej wyspie oddalonej około 200 metrów od brzegu.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy to kąpiel w morzu, chociaż był 28 października to woda była naprawdę ciepła, tylko było trochę wietrznie. Po kąpieli wyruszyliśmy na poszukiwanie właścicieli rowerów wodnych, co wcale nie było takie łatwe, każdy odsyłał nas w inne miejsce, aż w końcu udało nam się znaleźć jednego. Chciał zedrzeć z nas 15 YTL za wypożyczenie roweru na godzinę, udało mi się wytargować 10 YTL, chociaż i tak drogo to było warto! Widoki z zamku na wyspie, niesamowite! Po wycieczce na wyspę trochę zgłodnieliśmy, więc szybki obiad i wybieramy się na zwiedzanie ruin drugiego zamku, Korykos tutaj już wejście płatne ale udaje się nam wejść na jeden bilet kupiony za 3 YTL. Te ogromne ruiny (dużo większe niż Kiz Kalesi) zamku i ich malownicze położenie również robią niezłe wrażenie…

Apollo wynurza się z morskiej piany... w tle zamek Kiz Kalesi

Kiz Kalesi widziany z okna zamku Korykos

Czas wybrać się do Nieba i Piekła bo tak nazywają się dwie jaskinie położone kilka kilometrów od Kiz Kalesi, najpierw dolmusz potem około 3 kilometrów marszu i jesteśmy przy kanionie o czerwonych ścianach, ale najpierw udajemy się do innej jaskini położonej kilkaset metrów od kanionu. Jaskinia Astmy, bo taka jest jej nazwa uważana jest za miejsce o właściwościach leczniczych, my stwierdzamy, że panuje tam zaduch, ale niesamowite stalaktyty i stalagmity są godne uwagi, a także samo wejście do jaskini, głęboka na 20 metrów studnia ze spiralnymi schodami. Dzięki uprzejmości biletera udaje nam się wejść za free. W końcu decydujemy się wstąpić, a raczej sądząc po kierunku ruch zstąpić do Nieba, ogromna pieczara położona na dnie wcześniej wspominanego kanionu uważana była zarówno przez chrześcijan, Bizantyjczyków, a także muzułmanów za miejsce święte, o czym świadczą pozostałości świątyni położonej przy jej wejściu, schodzimy na samo dno pieczary, a patrząc na jej wlot i grę światła i deszczu czuje się naprawdę magię. Mozolna wspinaczka po kamiennych schodach na górę kanionu i udajemy się w stronę Piekła. Piekło to oddalony o 100 metrów ogromy kocioł jego średnica sięga 30 metrów a głębokość ponad 100, niestety zejście na jego dno jest niemożliwe. Robi się dość późno i czas wracać… łapiemy stopa do głównej drogi, tam dolmusz do Mersin, przesiadka na pociąg i około 22.00 lądujemy w końcu w domu Ilyasa.

Do Nieba czy do Piekła?

Pieczara Niebo

Ostatni dzień pobytu, to 29 października czyli Święto Republiki Tureckiej, z tej okazji w całym kraju obchody święta, czyli pochody, pokazy wojskowe itd. Strasznie mi to zalatuje propagandą ale to może tylko moje subiektywne wrażenie… Po południu udajemy się na Kampus Uniwersytetu Cukurowa, położonego na stromym brzegu sztucznego jeziora Seyhan, niezłe widoki a cały uniwerek bardzo różni się od tego w Kirikkale, wieczorem rodzice Ilyasa odwożą nas na dworzec, ściskają mnie i zapraszają do kolejnych odwiedzin.

Teraz tylko 12 godzin w pociągu i o 7.00 rano wysiadamy w zimnym i mglistym Kirikkale…

czwartek, 23 października 2008

Erasmus parti!

20-23 października 2008

Wtorek i środa na uczelni… Z programowych zajęć, które mam na swoim Learning Agrement odbywają się tylko jedne, po turecku oczywiście. Reszta wykładowców nie przejmuje się moją edukacją, ja z resztą też! Profesor Kutlu i dr Yoncalik są niedostępni od dwóch tygodni i nie widziałem ich na uczelni, Nuray Tastan zawsze mi proponuje żebym poszedł do domu jeżeli jestem zmęczony i nie koniecznie muszę być obecny na jej zajęciach. Dr Akif Sözer mówi „Next, next week” co znaczy, że spotkamy się za dwa tygodnie.

Z braku ruchu zapisuję się wraz z Ceverem, z akademika na „babinkton” zajęcia są za free, tak mi się przynajmniej wydaje, ale to się okaże w przyszłym tygodniu.

We wtorek również Przemek i Sławek zapraszają mnie na imprezę w swoim mieszkaniu. Zapraszają również pozostałych Erasmusów z Kirikkale, Gita i Romans są z Łotwy, a Helena i Robert z Wrocławia.

Impreza jak to impreza, może z takim wyjątkiem, że część naszego tureckiego towarzystwa się poskładała zanim my zdążyliśmy się obejrzeć! Do niektórych przyjechał również Paw Daddy. A sami mnie przestrzegali, że raki to mocny alkohol…

Skoro jestem w Turcji to piję tureckie alkohole (jeżeli w ogóle je piję), raki jest całkiem dobre z wodą, ale picie go w dużych ilościach nie jest dobrym pomysłem… cały następny dzień miałem smak anyżu w ustach....

Od lewej: Przemek, Helena, Junior i Romans

Od lewej: Sławek, Helena, Przemek, Eren i Gita

poniedziałek, 20 października 2008

Tüm hafta

16-20 października 2008

Kolejne dni, a minął prawie tydzień podobne do siebie i nieciekawe…

Mecz Estonia – Turcja (0:0) oglądałem z chłopakami z uczelni, Riza, Görkem i Mirbek poszliśmy razem do knajpy(?), paliliśmy fajkę i popijaliśmy turecką herbatkę. Pierwszy raz oglądałem mecz przy herbacie, hehe. Śmiałem się z wyniku drużyny tureckiej do momentu kiedy dowiedziałem się o wyniku naszej reprezentacji….

W czwartek wybrałem się po raz kolejny na uczelnię do biura ds. współpracy zagranicznej i Erasmusa, aby przypomnieć się panu Orhanowi, bo minął dokładnie miesiąc od mojego przyjazdu a ja jeszcze nie mam pozwolenia od policji na pobyt, zamiast wiadomości na temat pozwolenia dostałem informator o Kirikkale Univestitesi…

W piątek około dziesiątej rano zadzwonił Rüstem Orhan z wiadomością, że mam się stawić na komisariacie policji w Kirikkale, doradził mi też abym wziął jakiegoś kolegę do pomocy, co się później okazało niezłym pomysłem! Ja z kolei zadzwoniłem do chłopaków z uczelni i umówiliśmy się na 12.30 na mieście. Riza, Görkem i Mirbek chłopaki z jednej z moich grup są bardzo chętni do pomocy i powiedzieli, że „jakby jakiś problem to mam dzwonić” więc korzystam z ich pomocy. Na komisariacie oczywiście czeski film… każą nam przyjść najwcześniej za pół godziny, wiec udajemy się na kebap. (Kebap tutaj smakuje i jest poodawany inaczej niż w Polsce ale to temat na inną okazję). Drugie podejście na komisariat udaje się znacznie lepiej, wypełniam jakieś papierki, no i za pozwolenie na pobyt muszę zapłacić 80 YTL!!! Ale policjant nie umie mi odpowiedzieć kiedy to pozwolenie dostanę…czy to będzie trwało dzień, czy tydzień? Niewiadomo!!

Sobota i niedziela to nuda, nuda, nuda…. Akademik się wyludnił, a ja też nigdzie nie pojechałem, muszę przyoszczędzić na wyjazd za dwa tygodnie.

Chociaż to co warto zauważyć zaprzyjaźniam się z Ilyasem, on bardzo chętnie chce mi pomóc w nauce tureckiego w zamian za to że gadamy po angielsku… nie wiem na czym polega fenomen gościnności Turków, ale Ilyas zaprasza mnie do siebie do Adany na południe Turcji na kilka dni bo 29 października jest święto państwowe Dzień Republiki, wiec jest wolne!

W poniedziałek udajemy się razem do miasta, by zrobić zdjęcia legitymacyjne (znowu do czegoś są potrzebne), na szamę oczywiście, ja kupuję podręcznik do nauki angielskiego po turecku ale wydaje mi się, że dam radę zaznajomić się z gramatyką turecką z tej książki…


środa, 15 października 2008

Pazartesiyi sevmem


13-15 października 2008

Nie lubię poniedziałków, szczególnie tych w Turcji… po fajnym weekendzie trzeba wrócić do Kirikkale. Poniedziałek chyba jak każdy to spanie do południa, nic niezrobienie, nuda.

Ten muszę przyznać był trochę inny bo zacząłem czytać zadana lekturę, trzy rozdziały z obszernej książki, no i jeszcze rozdział z innej! To moja praca domowa, czytanie ze zrozumieniem.

Wtorek rano ruszam na uczelnię, pierwsze zajęcia o 9:30 do 12:15, wykład po turecku oczywiście ale dr Soner Özderim, co jakiś czas wtrąca po angielsku o czym teraz właśnie mówi. Na koniec dostaję materiały w formie elektronicznej do poczytania. Grupa, do której trafiam jest bardzo fajna, szybko nawiązuję nowe znajomości z chłopakami, o dziwo w tej grupie i dziewczyny są jakieś rozmowne. O godzinie 13:00 idę z tą samą grupą na zajęcia z wychowania fizycznego, zajęcia tzw. „na macie” – „macie piłkę i grajcie”. Co prawda nie miałem sportowego stroju ale trochę pokopałem piłkę z chłopakami i dziewczynami!

Te zajęcia chyba dopisze do swojego planu zajęć.

Dochodzi godzina 15:00 więc udaję się na zajęcia do dr Akifa Sözera, dzisiaj do pomocy (w roli tłumacza) wziął chyba jakąś studentkę. Dowiaduje się, że mam opracować kilka tematów dotyczących rodziny tureckiej, muzułmańskiej, roli kobiety w islamie itd. Dr Sözer oferuje mi swoją turecką książkę, z której mogę przygotować referat! Na moje pytanie o podręcznik w języku angielskim, mówi że mogę pojechać do Ankary i tam wypożyczyć… (Do Ankary to ja chętnie pojadę, ale nie po podręczniki)

W końcu staje na tym, że mam na podstawie własnych obserwacji porównać rodzinę turecką do rodziny np. polskiej. Tym razem na „two weeks later”.

Ostatnie zajęcia z dr Nuray Tastan o 17.00 do 19.00 oczywiście również po turecku, czytam wiec w tym czasie swoje lektury.

Ogólnie wrażenia z tego dnia całkiem sympatyczne, wszyscy, których poznałem są bardzo serdeczni zapraszają na herbatę, obiad, częstują słodyczami, chcą trochę pogadać. Z chłopakami z mojej pierwszej grupy zajęciowej umawiam się na oglądanie środowego meczu Estonia-Turcja.

Środa, drugi dzień tygodnia kiedy mam zajęcia, a raczej powinienem je mieć. Prof. Kutlu, ten który zadał mi tyle czytania, nie pojawił się na uczelni, a szalony dr Yoncalik przywitał mnie, poczęstował baklavą i powiedział: „Next week!”

Wracam więc do akademika, wieczorem „M – jak meczyk”, dzisiaj kibicuje Turcji!

poniedziałek, 13 października 2008

Kapodokya: Göreme, Pashabağı, Üchisar, Çavusin, Ortahisar


9-12 października 2008

Drugi dzień na uczelni wyglądał bardzo podobnie jak pierwszy, z tymże dostałem dwie książki w języku angielskim: „From Theory to Practise in Adaptaed Physical Education” i „Teaching Secondary Physical Education”, z tych oto pozycji mam przeczytać jakieś rozdziały oczywiście na: „Next week”!

Wieczorem umawiam się z Przemkiem i Sławkiem na piwko i aby poznać jeszcze dwójkę Polaków, którzy przyjechali w tym tygodniu do Kirikkale, tak jak chłopaki studiują we Wrocławiu weterynarię. Spotykamy się w ich mieszkaniu na pogadance przy piwku. Czwartek spędzam na nic nie robieniu, może poza porządkiem w pokoju i praniem. Zapomniałbym dodać, że Alkin wyprowadził się od nas, do kolegi z którym jest na jednym roku, no i oczywiście chce abym też się do nich wprowadził. Ale chyba zostanę w swoim pokoju do którego już się przyzwyczaiłem. Po południu idę na dworzec i kupuję bilet na piątek rano do Nevşehir i ruszam do Kapadocji.

Piątek godzina 9:00 jestem w autobusie zmierzającym na południe Turcji, jadę w to samo miejsce co poprzednio, ale tym razem mam zamiar zwiedzić więcej niż dwa tygodnie temu.

Wysiadam na dworcu w niezbyt ciekawym mieście jakim jest właśnie Nevşehir i od razu szukam dolmusza do Üchisar, miasteczka oddalonego o kilka kilometrów, nad którym góruje kilkudziesięciometrowa skała, która kiedyś służyła jako zamek. Dodatkowo jest to jeden z najwyższych punktów w Kapadocji, z którego rozpościera się piękny widok na okolicę. Po zwiedzaniu trzeba coś przekąsić, po raz pierwszy jem dürüm köfte, czyli małe kotleciki za grilla, zawinięte w placek z chleba i podawane jak kebab! A cała ta przyjemność za jedyne 2,5 YTL. Zjadłem dwie porcje, popite oczywiście ayranem. Z Üchisar do Göreme jest tylko 4 km w linii prostej, ja udaję się na spacer Doliną Gołębi, widoki po drodze niesamowite. W Göreme znajduję Umita w jego sklepie, właściciela pensjonatu, w którym zatrzymałem się poprzednio, wita mnie słowami „dzień dobry” i częstuje herbatą. Zmrok w październiku zapada dość szybko i robi się dość zimno, zabrałem tylko krótkie spodenki co niebyło najlepszym pomysłem… W drodze do pensjonatu wchodzę do sklepu, w którym spotykam dwójkę Polaków, Adama i Janusza, pomagam im w zakupach ze swoją tureckiego! Trzeba by było to usłyszeć. Umawiamy się wieczorkiem na fajkę wodną i browarka. Znajdujemy bardzo sympatyczna knajpkę, w której grana jest muzyka na żywo. Chłopaki jak się okazuje wyruszyli w dwumiesięczną wyprawę po bliskim wschodzie, tylko pozazdrościć! Jednym z ich przystanków jest właśnie Kapadocja. Jako ostatni klienci opuszczamy lokal około 1.30. Jeszcze raz mogę przekonać się, że październikowa noc w Turcji nie należy niestety do najcieplejszych (a może po prostu przyzwyczaiłem się do wyższych temperatur).

Drugiego dnia mojego pobytu, wyruszam znowu na pieszą wędrówkę po wąwozach w okolicach Göreme, spacer Doliną Róż i Doliną Czerwoną aż do miasteczka Çavusin oddalonego o 3-4 km to prawdziwa przyjemność dla oka! W samym Çavusin jest wielka skała, (jej część obsunęła się w latach 60 XX wieku) na której jest opuszczone miasteczko. Dalej idę kolejnych kilka kilometrów do Pashabağı, tam można podziwiać wysokie na dwadzieścia metrów kominy, kształtem przypominające… no właśnie, co??

Dolmusz powrotny do Göreme, jak się dowiaduję prawdopodobnie będzie za godzinę, więc próbuję po raz pierwszy swojego szczęścia w autostopie. Jak się okazuje mam szczęście bo po kilku minutach zatrzymuje się młody gościu, który zawozi mnie kilka kilometrów nie po swojej trasie do Göreme!

Jak się okazuje z rozmowy z Umitem jest już za późno aby pójść jeszcze do Göreme Open Air Museum, które słynie z kościołów wykutych w skale. Odwiedzę więc je jutro. Wieczorem znowu spotykam się z chłopakami. Podobnie jak poprzedniego wieczoru na piwko i fajkę, tym razem próbujemy również specjału rodem z Kapadocji - Testi Kebab, czyli potrawy która przygotowywana jest w glinianym garnku na grillu, potem na talerzu dostaje się właśnie ten garnek, w którym jest swojego rodzaju gulasz z baraniny i warzyw. Pyszne! Za to fajka jest jakby to delikatnie powiedzieć do… chociaż właściciel knajpy zapewniał nas, że przygotowuje najlepszą w okolicy!

Niedzielny plan zwiedzania psuje mi informacja, że ostatni autobus z Nevşehir odjeżdża o 13.00. Udaję się więc do wspomnianego wcześniej muzeum, 15 YTL za wjazd ale warto! Jak się okazuje cdo jednego z kościołów jest dodatkowa opłata 8YTL ale kiedy ochroniarz słyszy moje tureckie "ben orengim , param yok!" co znaczy "jestem studentem, nie mam kasy" wpuszcza mnie za friko!


Z Göreme łapię kolejnego stopa, i tym razem kolejny raz kierowca zawozi mnie tam gdzie chcę chociaż ma nie po trasie!
Ortahisar podobnie jak Üchisar, miasteczko nad którym góruje ogromna skała. Ta jednak jest (oficjalnie) zamknięta dla turystów, ale miły pan w informacji turystycznej, do której trafiam dość przypadkowo informuje mnie jak mam wejść na skałę omijając ogrodzenie. Dodatkowo częstuje mnie kawą. Wspinanie się na górę i widoki ze szczytu naprawdę robią wrażenie.
Ortahisar to miła odmiana po komercyjnym i pełnym turystów Göreme, także cenowa. Zamawiam jeszcze raz dürüm köfte i ayran oczywiście!

Jak się okazuje dzisiaj ostatni dolmusz do Ürgüp, czyli większego węzła komunikacyjnego odjechał już dawno i chcąc, nie chcąc muszę złapać znowu stopa. Udaje mi się to bez większych problemów. Z Ürgüp dostaje się do Kayseri, podróż trwa ponad 1,5 godziny. A w trakcie podróży jestem atrakcją wśród miejscowych. Dwie dziewczyny które nie wierzyły że nie jestem Turkiem, dopóki nie pokazałem im paszportu pomagają mi później w kupieniu biletu do Kirikkale, dzięki nim zdążyłem na autobus o 21.00 a bilet kupowałem o 20.58.

Kolejne 3,5 godziny w wygodnym już autobusie gdzie steward serwuje ciastka, herbatę, kawkę i zimne napoje i jestem Krikkale…

wtorek, 7 października 2008

Öğrenci Kimlik Kartı


7 października 2008

W poniedziałek po powrocie nic nie robiłem, zwlokłem się z łóżka o godzinie 11.00,totalne obijanie się przez cały dzień, trochę czytania książki tureckiego noblisty Orhana Pamuka „Black Book”, (kupiłem ją jeszcze w Çorlu, z angielskojęzycznych do wyboru miałem kilka książek z biografią Ataturka, albo właśnie nowelę Pamuka. Czytanie idzie trochę oporni)e, ale przynajniej podszkolę(?) swój angielski), trochę Internetu, bilarda etc… Suma sumarum, kładę się dość późno do łóżka. Jutro czeka mnie wielki dzień, koszula wyprana w proszku Vizir, czeka na ubranie na pierwszy dzień w szkole!

Chyba pierwszy raz tutaj wstałem o tak wczesnej porze tzn. 8:00; przysznic, wrzucenie gratów do placaka, książki Pamuka i schodzę na dół, aby pojechać bezpłatnym busem na Universitesi. Pierwsze zajęcia miałem rozpocząć o 9:30 ale jak się okazało coś się pozmieniało w planie, o czym poinformowała mnie pani Taştan. Poszedłem więc do biura Erasmusa do Rüstema Orhana, tam dowiaduję się że jeszcze pozwolenia od policji n pobyt nie mam, ale będzie w przeciągu dwóch tygodni będzie i będzie kosztowało 75 YTL, super…Poza tym dostaję w końcu swoją turecką legitymację studencką!

Po powrocie na swój wydział, idę na zajęcia „Teaching Principles and Methods”, oczywiście wzbudzam sensację pojawiając się w klasie, wysłuchuję wykładu po turecku, po czym na koniec zajęć dr Soner Özderim wyjaśnia mi po angielskiemu o czym mówił przez cały wykład. Następne zajęcia indywidualne, na których słyszę od prowadzącego "Life and Socicall Iusses", dr Akifa Sözera dwa słowa po angielsku: „Next week” więc postanawiam przyjść w przyszłym tygodniu. Od profesora Kutlu dostaję książkę, z której mam przeczytać jakiś rozdział również na przyszły tydzień. Wracam wiec do akademika, na bilard i oczywiście na obiad. Wieczorkiem, razem z chłopakami rozpijamy cztery stu mililtrowe buteleczki wódki, no i trochę woda ognista miesza chłopakom w głowach! Jutro kolejny dzień na uczelni… mam nadzieję, że usłyszę znowu: „Next week”!

poniedziałek, 6 października 2008

Istanbul – Çorlu – Istambul

n26 września 2008

Pobudka trochę wcześniej niż zwykle, bo trzeba zdążyć na pociąg, który w rezultacie sam się spóźnia… Podróżowanie pomiędzy miastami w Turcji jest co prawda czasochłonne ale za to bardzo wygodne. Mamy czteroosobowy przedział 2 klasy z miejscami leżącymi. Prawie piętnaście godzin w pociągu mija na spaniu i na czytaniu książki. Istambuł wita nas deszczem więc czym prędzej szukamy autobusu, który zabierze nas na europejską część miasta. Na placu Taksim znajdujemy dolmusz, którym dojeżdżamy do miejsca gdzie mieszka siostra Alkina – Hocar, u niej zatrzymujemy się na noc. Sobota podobnie jak piątkowy wieczór deszczowa, więc zwiedzanie miasta nie należy do przyjemności. Mimo tego robimy spacer po Sultanahmet, najstarszej części miasta, w której pełno jest zabytków: Hagia Sofia, Błękitny Meczet, pałac Topkapi, Istanbul Universitesi, stare kamienice, meczety medresy i hammany… Decydujemy się na zwiedzanie Yerbatan Sarayi – Cysterny Bazylikowej – w czasach bizantyjskich służyła jako zbiornik na wodę o pojemności 80 tys. m3!! Teraz podświetlone dziewięciometrowe robią naprawdę niezłe wrażenie! Wieczorem kiedy pogoda się trochę poprawia decydujemy się na wyjście na drugą stronę Złotego Rogu, do dzielnicy Taksim na ulicę Istikal Caddesi, to „nowsza” część miasta chociaż też naznaczona historią, kamienice maję ponad sto lat i nie wszystkie są odrestaurowane.
Tutaj naprawdę widać, że Istambuł to kilkunastomilionowe miasto.Tłumy przetaczające się tym kilkukilometrowym deptakiem, dookoła pełno restauracji, knajpek i sklepów otwartych do późnej nocy daje naprawdę niezły klimat! Wracamy do domu, zajadamy się małżami, popijamy je piwem, pycha!


Podczas pobytu w Istambule poznałem kilka nowych potraw. Wczorajszej nocy po przyjeździe Alkin zabrał mnie na jedzenie jednego z tureckich przysmaków: kokorec czyli pieczone na rożnie jelita baranie, podawane jak kebab: w bułce z warzywami. Na obiad Hocar kupiła Ciğ köfte, kulki robione z mielonego ryżu, z dodatkiem przypraw, zawija się je w liść sałaty lodowej lub placek chlebowy, dorzuca się trochę zieleniny: pietruszka, bazylia i skrapia sokiem z cytryny. Śniadania wyglądają podobnie: beyaz penir – biały słony ser, sosis –czyli małe kiełbaski, pomidory, ogórki, czarne oliwki, pieczywo pita i miód, wszystko popijane mocną herbatą, którą równie mocno trzeba posłodzić.


çiğ köfte

Midye

28 września 2008

Niedzielne popołudnie spędzamy już w Çorlu, niewielkim mieście podobnym do Kirikkale… Pierwszą rzeczą, którą robimy to przejażdżka po mieście! Tunning optyczny, firanki w oknach, dywaniki w tureckie wzory i sportowy wydech, tak wyglada sportowe pikaczento. Jeżeli będzie powstawała kolejna cześć filmu z cyklu „Szybcy i wściekli” to powinna zostać nakręcona w Turcji. Nie będą potrzebowali kaskaderów. Z tego co powiedział mi Alkin to egzamin na prawo jazdy wygląda mniej więcej tak, że wsiada się do samochodu, odpala silnik, wrzuca pierwszy potem drugi bieg i jeżeli nie zgaśnie silnik to sukces murowany!

A przepraszam jest jeszcze trochę teorii… ale nie wiem po co się oni tego uczą jak i tak nikt tego nie przestrzega np. zielona strzałka obowiązuje zarówno przy skręcie w prawo, a czasem nawet w lewo! Używa się zazwyczaj tylko dwóch pedałów: gazu i hamulca, chociaż prawie wszystkie samochody mają manualną skrzynię biegów. Jeszcze jedna sprawa, kto ma głośniejszy klakson – ten lepszy!

W Corlu zwiedzam trzy centra handlowe, klub bilardowy i objeżdżamy może dziesięć razy miasto dookoła. Poza tym z rodziną Alkina spędzam czas bardzo miło, gościnność Turków przypomina mi polską, cały czas mama, babcia i siostra dbały o to bym nie był głodny, a jedzenie naprawdę pyszne. Od dziadka dostaję kieszonkowe 20 YTL! Z Alkinem i jego ojcem pijemy Raki i browarki!

2 października 2008



W czwartek popołudniu wyruszam do Istambułu, około godziny osiemnastej wysiadam z tramwaju w Sultanahmet i zanim wyruszam na poszukiwanie noclegu, nocleg znajduje mnie. Paris Hostel za 20 YTL za nocleg ze śniadaniem w odległości 5 minut od głównej ulicy to całkiem dobra propozycja! Decyduję się na trzy noclegi, ale to i tak za mało by zwiedzić dobrze to miasto. Mój budżet zostaje trochę nadwyrężony przez ceny biletów do głównych atrakcji. 20 YTL do Hagia Sofia i Topkapi, do innych trochę mniej ale naprawdę warto. Pierwszego dnia zwiedzam większość Sultanahmet i decyduję się na przejażdzę statkiem po Bosforze, drugiego dzielnica Taksim, Galata i udaję się znowu na azjatycką część miasta na dworzec by zakupić bilet powrotny do Krikkale, cudem udaje mi się znaleźć wolne miejsce w autobusie o 12.00 w niedzielę, trochę żałuje straconego dnia, który mogłem przeznaczyć na zwiedzanie, ale jak się okazuje w niedzielę rano pogoda się psuje i pada deszcz…

Około godziny 20.00 jestem z powrotem w Mamut Eder w swoim pokoju.