Adana przywitała nas ciepłem i słoneczną pogodą. Naprawdę miło jest czuć 20ºC na początku grudnia! To nawet dużo cieplej niż w Kirikkale, gdzie zima zaczęła zbliżać się dużymi krokami. Do rozpoczęcia Bayram’u było jeszcze sporo czasu, a przyjechaliśmy tak wcześnie bo nie udało się Ilyasowi kupić biletów na inne dni, wszystkie były wyprzedane. Oczywiście przez rodzinę Ilyasa byłem przywitany bardzo serdecznie, bardzo cieszyli się, że znowu tu przyjechałem.
Czas w Adanie płynął dość wolno, czasami aż za wolno, więc trochę się nudziłem ale rozumiałem też Ilyasa, że chce spędzić trochę czasu z rodziną, a że rodzinę ma dużą, to tego czasu wyszło sporo. Jedną z większych atrakcji były dla mnie wyjazdy do mandarynkowo-pomarańczowego sadu, słodkie mandarynki prosto z drzewa w nieograniczonych ilościach!
Z resztą co wieczór ojciec Ilyasa przygotowywał wielki talerz owoców: mandarynki, pomarańcze, jabłka, banany z Annamuru i jeszcze jeden owoc, który poprzednio mi nie smakował (bo był niedojrzały) po turecku to jest hurma, niestety na razie nie znam odpowiednika polskiego.
Polskie akcenty...
Mersin
Tarsus
Jak wyczytałem w moim przewodniku, miasto obfituje w wiele zabytków, niestety większość nie ma nic wspólnego z nadanymi im nazwami. I tak Brama Kleopatry, czy studnia św. Pawła pochodzą z innych okresów niż owe postacie. Pomiędzy zabytkowymi domami Tarsu ukazał się kolejny znajomy widok, tutaj ten cud techniki nazwany jest po prostu „BIS”. Dość ciekawy chociaż bardzo mały okazał się fragment drogi rzymskiej, odkryty podczas prac wykopaliskowych w centrum miasta. W okolicy Tarsu znajduje się też podobno ładny wodospad, ale wrażenie robi tylko wiosną, więc odpuściliśmy sobie tą atrakcję…
Kurbam Bayram
Cały Kurbam Bayram to święto ofiarowania, wyobrażałem sobie, że krew popłynie strumieniami ale było całkiem znośnie, tylko w okolicach zakładów rzeźnika było nieciekawie (zdjęć nie będzie). Poza tym to czas odwiedzin rodziny, znajomych i sąsiadów. Czasami te odwiedziny wyglądały dość śmiesznie, ponieważ ktoś wpadał na dziesięć minut (zazwyczaj sąsiedzi) a jak pojawiał się ktoś nowy, poprzedni goście opuszczali mieszkanie.
Bardzo miła natomiast była rodzinna kolacja w domu jednego z wujków Ilyasa, zebrało się na niej prawie trzydziestu członków rodziny, pyszne jedzenie, miła atmosfera, raki i śpiewy. Zupełnie jak nasze święta!
Kolejne dni to spotkania ze znajomymi, wycieczki na miasto, byłem nawet w kinie, na tureckiej komedii AROG, niewiele zrozumiałem, ale było kilka śmiesznych momentów. A najśmieszniejsza była przerwa w trakcie projekcji, nie wiem na co? Papierosa, siku??
Oczywiście odwiedziliśmy fryzjera, tym razem spędziliśmy tak chyba cały wieczór. Tym razem jednak nie dałem się depilować woskiem… A byliśmy tam tak długo bo fryzjer w Turcji to nie tylko miejsce usługowe, ale miejsce spotkań, kawiarnia, palarnia no i jeszcze bufet. Erkan Abi zadawał mi wiele pytań jak wygląda zakład fryzjerski w Polsce, kiedy mu powiedziałem, że w naszym kraju nie ma pomocnika - chłopca (takiego, który zamiata, przynosi ręczniki, podaje narzędzia) był bardzo zdziwiony. Ale kiedy dowiedział się, że w zakładach fryzjerskich w zdecydowanej większości pracują kobiety zawołał tylko: „Allah, Allah!”
Pobyt w Adanie będę wspominał bardzo miło, gościnność rodziny Ilyasa, mandarynki no i Adana Kebap, no i już smakuje mi Şalgam!
Do Kirikkale wracaliśmy już autobusem przez Ankarę, podróż umilały mi widoki na ośnieżone góry Taurus, a gdy już z powodu ciemna za oknem nie było co oglądać, rzewne tureckie piosenki o miłości na przemian z tureckim pop’em…
w słuchawkach tylko: "seni seviyorum..."
Wróciliśmy w piątek w nocy, a w akademiku niemiła niespodzianka: ogrzewanie wyłączone, brak ciepłej wody i Internetu i tak prze cały weekend. Sikmek!!!
1 komentarz:
To prawda z tym obrazem? Jest z okresu II wojny światowej? 'Koscielny' przyfantazjował?
Prześlij komentarz