niedziela, 28 grudnia 2008

Kardan adam

27-28 grudnia 2008

Otostop

Soboty postanowiłem nie spędzać bezczynnie w akademiku, a że fundusze już nie pozwalają mi na dalekie podróże postanowiłem pozwiedzać okolicę jeżdżąc stopem. Pierwotnym planem był wyjazd do oddalonego o około 100 km Boğazkale, gdzie znajdują się ruiny miast i świątynni Hetytów. Niestety wstałem zbyt późno… Postanowiłem pojechać w innym kierunku, mianowicie do Kalecik, miasteczka oddalonego 40 km od Kirikkale. Na mojej mapie oznaczone było gwiazdką, co znaczy że miasteczko jest interesujące, w przewodniku była jakaś wzmianka o zamku... Jest dość blisko, dlaczego by tam nie pojechać?




Pierwszy stop po kilkunastu minutach łapania i jadę drogą Kirikkale – Ankara około 15 km po czym wysiadka na mniej uczęszczaną drogę do Kalecik. Zatrzymuje się chyba dopiero piąty (a może już piąty) samochód, wielka rozklekotana ciężarówka. Kierowca oznajmia mi że nie jedzie do Kalecik ale kilka kilometrów przed miastem skręca i tam mnie wysadzi.

Traf chciał że wysiadłem w dogodnym miejscu, bo nieopodal bardzo ładnego kamiennego mostu na rzece Kızılırmak, nie wiem dlaczego ale bardzo podobał mi się ten most i miejsce wydało mi się ciekawe.

Postanowiłem dostać się dalej do Kalecik, po przejściu dwóch kilometrów zatrzymał się samochód, którym dostałem się w okolice miasteczka. Nad nim góruje skała, na szczycie której zbudowany został zamek, po około godzinie wdrapuję się na górę, mury zamku jak się okazuje są całkowicie zrekonstruowane, może poza kilkoma fragmentami… Robotnicy pracujący tam zapraszają mnie na herbatę, po kilku minutach pojawia się szef a razem z nim opierdol!
Robotnicy wracają do pracy ja, kończę herbatkę, zamieniam kilka słów z szefem i mówię że będę już wracał…

Ze szczytu góry na miasteczko spogląda ojciec wszystkich Turków, pan na literę A.
Zamek Kalecik nie jest zbyt ciekawy, gołe odrestaurowane mury...

...ale okolica jest bardzo malownicza.

Robi się już późno, decyduję się wracać. Po przejściu 2-3 kilometrów łapię w końcu dolmusz (za całe 4 YTL), który zawozi mnie Kirikkale.

Kirikkale’de kar var

Wypad bardzo mi się spodobał, w niedzielę planowałem wypad do Boğazkale.
Niestety z wyjazdu nici… pada śnieg, dużo śniegu…

Widok z okna mojego akademika

Po śniadaniu wybieramy się z chłopakami na zewnątrz, aby pobawić się pierwszym śniegiem. Na jednej ze stromych ulic Kirikkale, na której dzieciaki urządziły sobie ślizgawkę Ilyas własną głową przekonuje się jak twardy jest lód… Od tej pory chodzi po śniegu, (który cały czas go intryguje) jak po kruchym lodzie!

Święta nie były białe, za to Sylwester będzie na śniegu, czego i wam wszystkim życzę! Do zobaczenia w Nowym Roku! Do życzeń dołącza się również bałwanek...

Mutlu Noeller ve Yeni Yılnız Kutlu Olsun!!!

22-26 grudnia 2008
Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta… ale chyba w Polsce tylko… Bo według moich tureckich znajomych Boże Narodzenie jest 31 grudnia! Sporo czasu zajęło mi tłumaczenie, że to nie tak jak oni myślą.

Na uczelni bez większych rewelacji, może poza tym, że prof. „Next Week” zadał mi pracę domową, a raczej zaliczeniową, na temat „Globalizacja a edukacja” powiedział, że musi być co najmniej na 15 stron, po angielsku… ciekawe kto to będzie czytał? Z łaski swojej pozwolił mi robić amerykańskie przypisy, a kiedy zapytałem skąd wezmę literaturę (bo w bibliotece KKÜ takowej nie ma) powiedział że mogę jechać do Ankary na Uniwersytet. Tak jak on mnie olewał tak ja go teraz olałem…Boş ver!

Nadeszła w końcu środa, na niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka, więc to był znak aby zasiąść do Wigilijnego stołu. Helena i Robert przygotowali pyszny barszcz z dodatkiem şalgamu (sic!) oraz rybkę a do niej cebulkę z grzybami, Sławek i Przemek napracowali się przy pierogach, Kasia natomiast zrobiła kutię, ja z racji tego że nie mam kuchni i po trosze z lenistwa poszedłem na łatwiznę i kupiłem owoce. Oprócz tego na stole pojawiło się inne świąteczne danie (ale nie z tych świąt oczywiście).

Innym świątecznym akcentem była przygotowana przez chłopaków choinka, a raczej coś co miało przypominać choinkę :) Ja nazwałbym to „drzewkiem noworocznym” tak jak się to w Turcji nazywa.


Do stołu zasiedliśmy w dość dużym gronie, wraz ze współlokatorami i znajomymi chłopaków. Składanie życzeń, wspólna kolacja, w tle kolędy… polskie święta w Turcji!

Pierwszy dzień świąt, a raczej świąteczny wieczór spędziliśmy przy grzanym winie, w miłej atmosferze rozmowa przeciągnęła się nam aż do późnej nocy…

Drugi dzień, już trochę, ale tylko troszeczkę odbiegliśmy od rodzimej tradycji, mianowicie wybraliśmy się we czwórkę: Helena i Robert, Kasia i ja na kebab do jednej z moich ulubionych restauracji, a potem na jeszcze bardziej tradycyjną fajkę wodną, wieczór spędziliśmy kopcąc nargile i popijając Çay o różnych smakach…

wtorek, 23 grudnia 2008

Konya ve Acı Gölu

20-21 grudnia 2008
Konya
Za namową Kasi właśnie wybraliśmy się do Konyi, w sumie wolałem Trabzon, ale wydawało mi się za daleko aby jechać tam tylko na weekend.

Sobota rano pobudka o 5.30 autobus z Kirikkale o 6.00; przesiadka w Ankarze o 8.30 (podróż na trasie Ankara – Konya, nieciekawa, płasko, szaro i długo…) przed 12.00 dotarliśmy do Konyi. Pierwsze co rzuca się w oczy, to ilość kobiet i dziewcząt w chustach. Z otogaru do centrum dotarliśmy tramwajem. Pierwszym punktem wizyty był obiad, weszliśmy więc do jednej z napotkanych knajp. W menu była jedna pozycja, której jeszcze nie miałem okazji jeść, zamówiłem, jak się okazało to co dostałem to szaszłyk z wątróbki i płucka, naprawdę smaczne. Kasia była mniej odważna i zamówiła po prostu kurczaka. Następnie znaleźliśmy całkiem sympatyczny hotel, za pokój dwuosobowy ze śniadaniem wytargowałem 50 YTL, jak dla mnie to wciąż drogo (porównując to z moim hotelem w Van za 10 YTL).

Nie tracąc czasu wybraliśmy się na zwiedzanie miasta, nieopodal naszego hotelu znajduje się Aziziye Camii, jeden z ciekawszych meczetów jakie do tej pory widziałem. Meczet posiada tylko jedną, centralną kopułę; w środku nie ma filarów, okna są większe niż drzwi, minarety w orientalnym stylu, a portal jest w barokowo-rokokowym stylu. Ciekawa mieszanka.

Aziziye Camii

Wzdłuż Mevlana Caddesi znajduje się dużo zabytków, mniej lub bardziej ciekawych a na jej końcu usytuowany jest symbol Konyi, Mevlana Tekkesi oraz Yeşil Türbe czyli Zielony Grobowiec. Tam właśnie mieści się bardzo ciekawe muzeum derwiszów. Inne ciekawe zabytki Konyi to Alaaddin Camii oraz kilka medres, w których urządzone są teraz muzea.

Yeşil Türbe - Grobowiec Mevlany

Wirujący Derwisz - Symbol Konyi

Wieczorem po kolacji w kebabowym fast-foodzie zdecydowaliśmy się wypić browarka, niestety znalezienie knajpy albo sklepu gdzie można nabyć alkohol w Konyi jest naprawdę niezłym wyczynem...

Acı Gölu

W niedzielę rano zadecydowaliśmy ostatecznie, że jedziemy poza miasto; do wyboru mieliśmy kilka bardzo ciekawych miejsc więc wybór był trudny. Padło na dwa słone kraterowe jeziora,położone nieopodal Karapınar około 100 km od KonyiPonad godzina jazdy autobusem i jesteśmy w Karapınar, pogoda niestety nie sprzyjała zwiedzaniu, deszcz i dość zimno. Jeziorka oddalone są od miasta o kilka ładnych kilometrów; dolmusz – yok, taksi – cok pahali, decydujemy wiec na złapanie stopa, 3-5 minut i już jedziemy w kierunku jezior, oba położone są w odległości kilku kilometrów od siebie ale na tej samej trasie. Na brzegu Acı Gölu unosi się mocny zapach siarki, a woda jest w miarę ciepła i strasznie słona. Dookoła jałowy krajobraz, ale mnie się tu podoba.

Zapach siarki, słona woda i popiołowe podłoże - Acı Gölu

Decydujemy się przemieścić się nad drugie jezioro Mekke Gölu, od drogi głównej oddalone jest znacznie dalej niż jest to napisane na drogowskazie. Spacer uprzyjemnia nam deszcz. Drugie jezioro wygląda znacznie inaczej niż poprzednie. Na środku znajduje się ogromy stożek, (do tej pory nie wiem co to jest, i jak powstał). Niestety jezioro, nie wygląda tak malowniczo jak było przedstawione na broszurce biura informacji turystycznej w Konyi.

Oba jeziorka dzieli odległość kilku kilometrów, które pokonaliśmy łapiąc autostopa.



Częściowo wyschnięte Mekke Gölu, nie wyglądało tak pięknie jak się spodziewaliśmy...

Robimy kilka zdjęć, spędzamy tam niewiele czasu, deszcz nie pozwala na więcej. Mamy sporo szczęścia, bo podwożą nas myśliwi prosto do Karapınar na dworzec, łapiemy busa do Konyi, jest już dość późno a do Kirikkale daleko wiec decydujemy się na powrót…

piątek, 19 grudnia 2008

Okulum çok komik!

14-19 grudnia 2008

Przyszła zima, śniegu ni ma! Czyli zrobiło się zimno, (w nocy do -5ºC, a za dnia od3 do 5ºC) no i Ilyas pierwszy raz w życiu widział lód (zamarznięte kałuże). Rozumiem go bo ja też podniecałem się drzewami mandarynkowymi. Więc jeżeli ktoś nadal myśli, że Turcja to tylko upały i palmy na riwierze to jest w błędzie.

Lekki przymrozek i dachy przyprószone śnieżkiem

Eğitim - edukacja

Salı
Ale teraz trochę o mojej edukacji… Tak więc we wtorek pojawiłem się po trzytygodniowej przerwie na wykładzie po turecku, dr Soner Ozdemir zapytał co u mnie, jak spędziłem Bayram. Po krótkiej rozmowie oznajmił mi że dzisiaj poznamy kolejną metodę nauczania, no i dwie i pół godziny z głowy…

Całkiem przypadkowo na korytarzu spotkałem mojego koordynatora, okazało się, że są niezłe jaja bo jestem zapisany dodatkowo na inny przedmiot ale na wydziale wychowania fizycznego a konkretnie „Sport indywidualny – badminton” i mam ocenę 80/100 punktów! Pyta mnie więc:

- Po co się zapisywałeś na ten przedmiot?
- Nie zapisywałem się na ten przedmiot!

- Kto cię zapisał?

-Zapisałem się na zajęcia prowadzone przez studentów, ale nie do profesora który wystawił mi ocenę!

- Gdzie jest, ten twój… no, no learning… learning…

- Learning Agreement - odpowiadam.
- No tak, learnig… co?
- Learning Agreement.
- Jak sie to nazywa?

- Learning Agreement.

- No to gdzie on jest?

- Kopia w biurze Erasmusa a oryginał ma pan!

Sprawdziliśmy, faktycznie takiego przedmiotu nie ma na moim Learnig Agrement. Profesor Kutlu mówi:
- Musisz iść do Biura Erasmusa i do biura ds. studentów i to wyjaśnić!
- Ale w biurze ds. studentów nikt nie mówi po angielsku!
- To weź swojego współlokatora to ci przetłumaczy!

Postanowiłem pójść do biura Erasmusa po zajęciach z badmintona (tych nieobowiązkowych) i zajęciach z profesorem „Next week”, pytałem go (po turecku) nawet na korytarzu czy mam dzisiaj przyjść, czy sobie darować, oznajmił że mam przyjść o 15.00. Jak się jednak później okazało tłumaczka dzisiaj nie przyszła i zajęć nie będzie!

W biurze Erasmusa niestety nie zastałem pana Orhana, sekretarka oznajmiła mi, że będzie za około godzinę, a że dodatkowo chciała wiedzieć z kim ma przyjemność rozmowy zapytała mnie po angielsku:

- My name is? – wskazując palcem na mnie.
- My name? – zapytałem
- Yes, my name... – wskazując znowu palcem na mnie.
- Andrzej!
- Tamam –odpowiedziała (czyli tureckie OK).

Za godzinę sprawa się wyjaśniła, okazało się, że nie mam czym się martwić i mam zostawić to tak jak jest! Oczywiście pan Orhan jak zwykle próbował mówić do mnie po niemiecku, na szczęście, był tam jeszcze nauczyciel angielskiego który pomagał nam w komunikacji.
Zapadła również, decyzja o dacie mojego powrotu, udało mi się również wytargować kilka dni więcej na piśmie potwierdzającym mój pobyt. Mam nadzieję, że wszystko będzie tak jak mi to obiecali. Insallah!

Çarşamba ve Perşembe

Środa to znowu badminton, potem zajęcia z dr Yoncalik’iem. Zaczęło się od wypicia dwóch herbatek, bo w jego pokoju oprócz mnie było jeszcze kilku studentów. Potem zapytał co chcę robić na zajęciach? Odpowiedziałem że ostatecznie może mi dać książkę do przeczytania, chciał mi dać ponownie tą samą, ale kiedy powiedziałem, że czytałem ją dwa miesiące temu stwierdził: w takim razie jesteś wolny dzisiaj!

Czwartek zajęcia z prof. Kutlu – jak zwykle czytanie ze zrozumieniem, potem on czyta to jeszcze raz, i stara się omawiać. Nagrałem jego english na dyktafon, tak na pamiątkę.

W trakcie trwania mojej „lekcji” 3 osoby odwiedziło jego biuro, skutecznie przeszkadzając mi w nauce! Na koniec stwierdził:

- Dzisiaj podsumowaliśmy wszystko, to co mieliśmy do omówienia, widzę że rozumiesz o co chodzi w nauczaniu sportu dzieci niepełnosprawnych. Te zajęcia są ostatnie, ale zawsze możesz przyjść do mojego biura, napijemy się herbaty!

Noel geliyorsun

W trakcie tego tygodnia planowaliśmy razem z ekipą polaków Wigilię, kto co przygotowuje.
Najbardziej podoba mi się pomysł Roberta aby ugotować barszcz z dodatkiem salgamu!

Jak się również okazało, polska kolonia w Kirikkale powiększyła się o jedną osobę. Kasia jest z Olsztyna, przyjechała tu sama, ale prawie miesiąc później niż my, jakaś zawiła historia z jej pobytem tutaj ale perypetie takie same!
Dodatkowo po Bayram’ie na ulicach Kirikkale pojawiły się nowe widoki:

"Kup pan skórkę" czyli co zostało po owieczkach...
Sucuk - taka kiełbasa turecka

czwartek, 18 grudnia 2008

Adana ve Kurban Bayram

2-14 grudnia 2008

Adana przywitała nas ciepłem i słoneczną pogodą. Naprawdę miło jest czuć 20ºC na początku grudnia! To nawet dużo cieplej niż w Kirikkale, gdzie zima zaczęła zbliżać się dużymi krokami. Do rozpoczęcia Bayram’u było jeszcze sporo czasu, a przyjechaliśmy tak wcześnie bo nie udało się Ilyasowi kupić biletów na inne dni, wszystkie były wyprzedane. Oczywiście przez rodzinę Ilyasa byłem przywitany bardzo serdecznie, bardzo cieszyli się, że znowu tu przyjechałem.

Czas w Adanie płynął dość wolno, czasami aż za wolno, więc trochę się nudziłem ale rozumiałem też Ilyasa, że chce spędzić trochę czasu z rodziną, a że rodzinę ma dużą, to tego czasu wyszło sporo. Jedną z większych atrakcji były dla mnie wyjazdy do mandarynkowo-pomarańczowego sadu, słodkie mandarynki prosto z drzewa w nieograniczonych ilościach!

Z resztą co wieczór ojciec Ilyasa przygotowywał wielki talerz owoców: mandarynki, pomarańcze, jabłka, banany z Annamuru i jeszcze jeden owoc, który poprzednio mi nie smakował (bo był niedojrzały) po turecku to jest hurma, niestety na razie nie znam odpowiednika polskiego.

Polskie akcenty...

Mersin

Planowaliśmy wypad dwudniowy do Hatay i Antiochii, niestety z powodu zbliżającego się Bajramu wszystkie bilety były wyprzedane. Niestety Ilyas nie był tak zdeterminowany jak ja i nie szukał innych możliwości wyjazdu, a takowe na pewno były. Ale stwierdziłem, że nie będę naciskał, skoro mnie zaprosił do siebie, nie będę sam się wybierał. Zamiast wspominanej Antiochii wybraliśmy się do pobliskiego Mersin i Tarsu. Mersin to na mój gust nieciekawe miasto portowe, (byliśmy tu poprzednio kiedy jechaliśmy do Kiz Kalesi). Nieopodal dworca znajduje się kościół rzymsko-katolicki, do którego weszliśmy z ciekawości Ilyasa bo nigdy nie był w kościele. Ja natomiast zobaczyłem coś co mnie bardzo zainteresowało, mianowicie na ścianie znalazłem obraz, który jak się okazało z rozmowy z (chyba) kościelnym, przywieźli polscy żołnierze podczas II wojny światowej, ale nie do końca znał całą historię… Ilyas po rozmowie z nim powiedział, że w tym tygodniu to miejsce ma również odwiedzić polski papież, ale wytłumaczyłem mu, że pewnie chodzi o jakiegoś biskupa.
"Królowo Korony Polskiej Módl Się Za Nami"
Do tego kościoła "przyjeżdża polski Papież..."

Pokręciliśmy się jeszcze trochę po mieście, a raczej w okolicach nabrzeża. Podobało mi się centrum kulturalno-konferencyjne, nic ciekawego więcej niestety nie zobaczyliśmy i wsiedliśmy w pociąg do Tarsu.


Kültur ve Konerans Merkezi - Mersin
Tarsus

Jak wyczytałem w moim przewodniku, miasto obfituje w wiele zabytków, niestety większość nie ma nic wspólnego z nadanymi im nazwami. I tak Brama Kleopatry, czy studnia św. Pawła pochodzą z innych okresów niż owe postacie. Pomiędzy zabytkowymi domami Tarsu ukazał się kolejny znajomy widok, tutaj ten cud techniki nazwany jest po prostu „BIS”. Dość ciekawy chociaż bardzo mały okazał się fragment drogi rzymskiej, odkryty podczas prac wykopaliskowych w centrum miasta. W okolicy Tarsu znajduje się też podobno ładny wodospad, ale wrażenie robi tylko wiosną, więc odpuściliśmy sobie tą atrakcję…

Polsko-Włoska myśl techniczna na ulicach starożytnego Tarsu.

Studnia św. Pawła... podobno :)

Kurbam Bayram

Cały Kurbam Bayram to święto ofiarowania, wyobrażałem sobie, że krew popłynie strumieniami ale było całkiem znośnie, tylko w okolicach zakładów rzeźnika było nieciekawie (zdjęć nie będzie). Poza tym to czas odwiedzin rodziny, znajomych i sąsiadów. Czasami te odwiedziny wyglądały dość śmiesznie, ponieważ ktoś wpadał na dziesięć minut (zazwyczaj sąsiedzi) a jak pojawiał się ktoś nowy, poprzedni goście opuszczali mieszkanie.

Bardzo miła natomiast była rodzinna kolacja w domu jednego z wujków Ilyasa, zebrało się na niej prawie trzydziestu członków rodziny, pyszne jedzenie, miła atmosfera, raki i śpiewy. Zupełnie jak nasze święta!

Rakı, beyaz peynir ve meyve w męskim gronie.

Kolejne dni to spotkania ze znajomymi, wycieczki na miasto, byłem nawet w kinie, na tureckiej komedii AROG, niewiele zrozumiałem, ale było kilka śmiesznych momentów. A najśmieszniejsza była przerwa w trakcie projekcji, nie wiem na co? Papierosa, siku??

Oczywiście odwiedziliśmy fryzjera, tym razem spędziliśmy tak chyba cały wieczór. Tym razem jednak nie dałem się depilować woskiem… A byliśmy tam tak długo bo fryzjer w Turcji to nie tylko miejsce usługowe, ale miejsce spotkań, kawiarnia, palarnia no i jeszcze bufet. Erkan Abi zadawał mi wiele pytań jak wygląda zakład fryzjerski w Polsce, kiedy mu powiedziałem, że w naszym kraju nie ma pomocnika - chłopca (takiego, który zamiata, przynosi ręczniki, podaje narzędzia) był bardzo zdziwiony. Ale kiedy dowiedział się, że w zakładach fryzjerskich w zdecydowanej większości pracują kobiety zawołał tylko: „Allah, Allah!”

Pobyt w Adanie będę wspominał bardzo miło, gościnność rodziny Ilyasa, mandarynki no i Adana Kebap, no i już smakuje mi Şalgam!

Do Kirikkale wracaliśmy już autobusem przez Ankarę, podróż umilały mi widoki na ośnieżone góry Taurus, a gdy już z powodu ciemna za oknem nie było co oglądać, rzewne tureckie piosenki o miłości na przemian z tureckim pop’em…

w słuchawkach tylko: "seni seviyorum..."

Wróciliśmy w piątek w nocy, a w akademiku niemiła niespodzianka: ogrzewanie wyłączone, brak ciepłej wody i Internetu i tak prze cały weekend. Sikmek!!!



czwartek, 4 grudnia 2008

Kirikkale'de internet yok...

26 listopada - 1 grudnia 2008

W środę nie pospałem zbyt długo (tylko do 11.00), ponieważ chciałem pójść na badmintona, zajęcia mam tylko dwa razy w tygodniu (wtorki i środy o 12.00). Tego dnia to nawet nie miałem ochoty iść na wydział, i tak wiedziałem co bym usłyszał, jeżeli bym spotkał mojego wykładowcę… Prosto z uczelni jedziemy z Ilyas’em na policję, w końcu mogę odebrać swoje pozwolenie na pobyt – Ikamet. Myślałem, że policjant pracujący w biurze ds. zagranicznych, (czy jakoś tak się to nazywa) doprowadzi mnie do szału, myślę że baba sprzedająca zieleninę na straganie przed komisariatem wykazałaby się większą kompetencją… Kolejne moje ulubione miejsce: poczta, wielki problem z odpowiedzią na pytanie ile kosztuje wysłanie paczki do Polski, no i na deser TCDD czyli koleje tureckie! Nasze PKP to naprawdę solidna firma!

W Turcji bilety na pociąg są imienne :)

Popołudnie spędziłem na porządkowaniu zdjęć z wypadu, trochę się ich nazbierało.

W czwartek wybieramy się wczesnym przedpołudniem do miasta, jeszcze raz poczta, tym razem udaje się wysłać to co chciałem, ale ile to nerwów kosztowało… Zjadamy Çiğ köfte, znaleźliśmy bardzo fajną knajpkę gidze dają najsmaczniejsze w mieście. Do tego świeża sałatka, cytryna, natka pietruszki i sos z granatów, mniam!!

Po południu jadę na uczelnię, spotykam prof. Kutlu, ale ten już opuszcza swój pokój i uczelnię, co prawda, spóźniłem się kilkanaście minut od wyznaczonej godziny. Chce spotkać się za tydzień, żeby jak to powiedział podsumować to co omówiliśmy (czyli kilka stron z książki), a raczej mojego czytania ze zrozumieniem. Wyjaśniam mu, że tydzień przed rozpoczęciem Bajramu jadę do Adany, bo zostałem zaproszony na święta. Więc usłyszałem „So see you after bayram, iyi bayramlar!” W skrócie do zobaczenia za dwa tygodnie!

W piątek ciekawy obrazek ukazał się za oknem mojego pokoju.

Widać, że zbliża się Kurbam Bayram, czyli święto ofiarowania, chyba nie muszę pisać co stanie się z tymi owieczkami i kozami…

Jeżeli chodzi o barany, to muszę powiedzieć, że moi sąsiedzi z pokojów obok to prawdziwe barany. Cierpię przez nich na bezsenność, nie wiem co tam wyrabiają w swoich pokojach ale jest dość głośno, poza tym ganiają się w nocy po korytarzach akademika, jak w podstawówce. Poza tym robią straszny syf na korytarzach… wszędzie pełno petów, pestek no i plastikowych kubków po herbacie… Ilyas określa ich mianem „kıro” czyli na polski „burak, palant”

W sobotę uczciliśmy Andrzejki wypijając browarek, taka impreza... istne szaleństwo!! Przynajmniej nie przy herbatce.

Niedziela to kolejna przejażdżka do Ankary, Ilyas wybierał się na jakiś koncert metalowy ze znajomą, bardzo mnie zachęcali żebym poszedł z nimi, niestety to nie moje klimaty…

Wybrałem się do Muzeum Cywilizacji Anatolijskich (jak znalazłem informację w swoim przewodniku, że jest to jedno z najciekawszych muzeów archeologicznych na świecie) niestety nie było mi dane wejść do środka, po prostu pojechałem tam za późno, była godzina przed zamknięciem. Muzeum jest nieopodal Ankara Kalesi, pokręciłem się po okolicy, szczególnie ciekawa jest Miedziana Aleja, (opisana również w przewodniku) pełna odrestaurowanych domów osmańskich, w których urządzono restauracyjki i sklepy z pamiątkami. Znalazłem tam bardzo fajną i tanią nargile, (następnym razem będzie moja).
Znalazłem też ciekawy meczet z XIII wieku, zbudowany przy wykorzystaniu elementów rzymskich budowli. Ciekawy był drewniany sufit, podtrzymywany przez kolumny, które miały różne kapitele.


Aslanhane Camii z XIII w.

Wieczorem byłem umówiony z dziewczyną z polski (studiuje w Ankarze na Erasmusie) na piwo, jednak jak mi napisała później smsa, zapomniała o egzaminie i się uczy…

Wróciłem wiec sam do Kirikkale bo koncert jeszcze się nie skończył. Ilyas wrócił w nocy strasznie zadowolony bo wygrał konkurs perkusistów i w nagrodę dostał karnet do studia muzycznego i bilet na koncert Anathemy! Przynajmniej jemu dzień się udał!

Poniedziałek pobudka grubo po południu, czekamy na nocny pociąg do Adany a ten dopiero o 22.00… a potem jeszcze tylko dwanaście godzin.

P.S. dziękuję za imieninowe życzenia!!