środa, 11 marca 2009

Dwa miesiące później...

Po Erasmusie zostały tylko wspomnienia i przyjaźnie, które miałem ostatnio okazję "odświeżyć". Z Turcji na wycieczkę, wymianę bo przecież nie na studia przyjechali Fehim (do Lublina) i Safa (do Wrocławia) wraz z przyjaciółmi (ciekawe jakie będą ich przygody na polskiej ziemi?). Miałem przyjemność odbierać ich wszystkich z lotniska, niestety byli tak przejęci przyjazdem, że nie mieli czasu na zwiedzanie Warszawy, więc prosto z lotniska na Centralny i dalej ku miejscu destynacji...
Safa jeszcze był otwarty na propozycje więc zjedliśmy razem pierogi! Funda i Serdar chyba bali się tego dania(?) i powiedzieli tylko, że nie są głodni... Zdjęć nie było niestety z tego spotkania... Będzie więcej kiedy następnym razem odwiedzą Warszawę.

Formalności na uczelni związane z Erasmusem to sama przyjemność, (ukłon w stronę dziekana) no, może poza wejściem do "jaskini lwa" czytaj dziekanat... A dzięki uprzejmości Biura ds. Współpracy zagranicznej i pracującej tam Paulinie wszystko skończyło się Happy Endem.

Pewnego lutowego wieczoru miało też miejsce pewne ciekawe wydarzenie... ale o tym więcej na stronie zaprzyjaźnionego bloga: http://klubleon.blogspot.com/2009/02/iyi-ak.html
Fotorelacja by Olifka; opis całego by Czarna

środa, 21 stycznia 2009

Memleket ve en iyi arkadaşlar

Pwrót do ojczyny dłuuugi i męczący. 30 godzin od wyjazdu z Kirikkale do lotniska na Okęciu. Podróż bez problemów, przemyciłem również moje skarby, które niestety ale chyba nie przyjęły się w Polsce, wódka - to czysta nie anyżkowa, kiełbasa - to swojska a nie sucuk, kiszone to ogórki i kapusta a nie sok z kiszonej marchewki! Brakowało mi tych smaków. Ale najbardziej brakowało właśnie tych osób, które nie zawiodły! Chlebem, solą i miarką piekącej w usta wódki a także z transparentami przywitali mnie na lotnisku :)


"Młodość pełna pasji" czyli AZS na lotnisku


piątek, 16 stycznia 2009

Görüşürüz Türkiye

16 stycznia 2009

Czas podsumować przygodę z Erasmusem i Turcją, niestety to już koniec...
Dzięki temu wyjazdowi miałem okazję i niesamowitą przyjemność zwiedzenia ładnego kawałka Turcji, nadal czuję niedosyt! Jeżeli chodzi o studia to niedosytu nie czuję, chociaż nie wyniosłem z nich nic, ale nie oszukujmy się nie po to jedzie sie na Erasmusa!


Moja Turcja w jednym obrazku :)

To że do Turcji wrócę, to pewne nie wiem tylko kiedy i w jakim charakterze, jest jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia, tyle przysmaków do zjedzenia i wielu ludzi do poznania... Głupio to mówić ale najbardziej będzie brakowało mi çiğ köfte, sucuku i şalgamu w Polsce.

Jak widać na załączonym obrazku, do odwiedzenia jeszcze mam całą zachodnią część Turcji, region Morza Czarnego i Centralną Anatolię, ale to już wkrótce... Inshallah!

No i jeszcze na koniec trochę statystyki: miejsc odwiedzonych - dużo, kilometrów przejechanych- dużo, kasy wydanej - dużo, ludzi poznanych wielu :)

W sobotę rano ruszam w drogę powrotną... 30 godzin, ze stopowerem na lotnisku
w Lądku - Luton i jestem w Polsce!!!

Şanslı çocuk

12-16 stycznia 2009

KKÜ
Na początek wątek edukacyjny, czyli trochę o tym co się dzieje w KKÜ!

W drugim tygodniu nowego roku rozpocząłem poszukiwania moich wykładowców celem załatwienia formalności Erasmusowych, jak zwykłe prof. Kutlu nie w temacie (ma tylu Erasmusów pod sobą, że nie ogarnia) odesłał mnie do pani Nuray Taştan, znalazłem ją dopiero w piątek i poprosiła o spotkanie w przyszłym tygodniu a konkretnie we wtorek, powiedziała że do tego czasu dowie się o moje oceny i przygotuje dokumenty. Jak powiedziała, tak zrobiła i na moim Transcript of Records, powiem tylko tyle że przez cztery lata studiowania na mojej Alma Mater nie miałem tak wysokiej średniej. Człowiek za granicą jednak potrafi wziąć się do roboty, żałuję tylko teraz że na Erasmusa nie wyjechałem wcześniej, teraz bym miał stypendium za wyniki w nauce! Tego samego dnia odwiedziłem również, biuro ds. Współpracy zagranicznej i pana Orhana w samej osobie. Przywitał mnie gromkim „Guten Tag!” dalej rozmowa toczyła się w trzech językach, (tak taki ze mnie poliglota) turklish, germanish, inglish. Ale najważniejsze, że się rozumieliśmy (chyba). Dostałem swój Confirmation Letter. Pożegnaliśmy się w miłej atmosferze, było nawet „czółko-czółko”. Tak zakończyła się moja przygoda z KKÜ, jednym słowem, a raczej dwoma… Happy End!!

Brama główna Kırıkkale Üniversitesi (zdjęcie zrobione w październiku)

VIGOR

Chyba nigdy w życiu nie wyściskałem i nie byłem całowany przez tylu facetów… Egzaminy dobiegają końca więc wszyscy powoli opuszczają Mahmut Edjder i wyjeżdżają na ferie do domów. Ostatnio siedząc przy komputerze w kantynie zaobserwowałem naprawdę ciekawą scenkę sytuacyjną. Mianowicie była promocja jakichś papierosów (a w Turcji po piłce nożnej palenie to drugi sport narodowy, palą wszyscy: młodzi, starzy, ładni, brzydcy, kulawi, garbaci, kobiety, mężczyźni etc. etc.). Polegała na tym, że trzeba było oddać trzy papierosy wraz z opakowaniem w zamian za paczkę szlugów innej marki, a konkretnie „Vigor”. Co chłopaki robili, żeby zrobić zamianę… cuda na kiju!!!

HATUŞAS

Poprzednio nieudana wyprawa do dawnej stolicy Hetytów tym razem doszła do skutku!

Wstałem rano, około 9.00 i czym prędzej popędziłem na trasę Ankara-Samsun aby złapać stopa jadącego w zaplanowanym kierunku. Wydostanie się Kirikkale nie było dość łatwe ale po około 30 minutach udało się, jechałem rozklekotanym autem z rozgadanym kierowcą, który mówił do mnie drukowanymi literami i dziwił się że go nie rozumiem, oczywiście na proste pytania, odpowiadałem bez problemu bo robiłem to po raz tysięczny. Przejechaliśmy razem około 50 km i mój przyjaciel musiał zjechać z trasy… ale bez większych problemów znalazłem kolejną okazję, biorąc pod uwagę ilość przejeżdżających samochodów piąty w kolejności to niezły wynik!

Na jednym z moich autostopowych przystanków mogłem podziwiać widoki prawie jak z Arizony.
(Tak chyba wygląda Arizona :) )

Kierowca podwiózł mnie do skrzyżowania z drogą wiodącą do Boğazkale, wioski oddalonej od trasy około 30 km. Tutaj miałem również dużo szczęścia bo drugi przejeżdżający samochód zabrał mnie na swój pokład! Po pół godzinie znalazłem się w Boğazkale, a do ruin Hatuşas wystarczyło przejść około 1,5 km. Miejsce to jest wpisane na listę UNESCO, niestety niewiele pozostało ze świetności miasta, kamienne fundamenty ogromnych budowli a także murów miejskich, które mają 6,5 km obwodu i tak robią niezłe wrażenie. Większość znalezisk z Hatuşas znajduje się w muzeach w Ankarze oraz Berlinie. Spędziłem tam ponad 3 godziny spacerując dookoła murów miejskich i podziwiając widoki, szczególnie interesująco wyglądają fundamenty budowli widziane z wyższych stanowisk, w zrozumieniu ogromu miasta pomagają tablice z wizualizacjami budowli. Z Hatuşas chciałem przejść do oddalonej około 3 km Yazılıkaya, świątynii Hetyckiej ale nie wystarczyło by mi czasu na powrót aby złapać ostatni dolmusz do większego miasta Sungurlu. Oczywiście dolmusza nie było bo tak naprawdę nie wiadomo kiedy jest pierwszy lub ostatni danego dnia, jest to jest.. nie ma to nie ma… taka filozofia. Nikt nie wiedział czy będzie czy nie. Za to każdy spotkany mieszkaniec Boğazkale to artysta: chłopek pasący owce, właściciel pensjonatu, traktorzysta który podwiózł mnie w drodze powrotnej z Hatuşas, a także sklepikarz, oferowali mi hetyckiego lwa, „hand made za jedyne 15 lir”, każdy zrobił go sam, o dziwo wszystkie lwy były z „jednego miotu”.

Jednak tego dnia miałem naprawdę dużo szczęścia. Trafiła mi się jazda z samego Boğazkale do Kirikkale. Hasan Abi bardzo sympatyczny gościu, podwiózł mnie swoim terenowym autem ponad 130 km. Podróż w obie strony zajęła mi ponad cztery godziny, z czego powrotna niewiele ponad godzinkę. Hasan powiedział, że jestem Şanslı cocuk – co w wolnym tumaczeniu znaczy „szczęściarz”. Za wycieczkę do stolicy hetytów zapłaciłem 4 TL, tyle kosztował bilet wstępu…

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Başlıksız

4-12 stycznia 2009
Kilka razy pisałem jaką to dziurą jest Kirikkale, bo tak jest w rzeczywistości, ale postanowiłem jak najmniej to odczuwać i pielęgnować życie towarzyskie! (wszystkie filmy już obejrzałem, książki przeczytałem, pasjansa układam w siedmiu ruchach,
w sapera gramz zamkniętymi oczami, bilard już też mi się znudził). Najfajniejszą rozrywką tutaj jest według mnie faja wodna. Ostatnio Berecste Cafe (powinni mi dać tam kartę stałego klienta) odwiedziłem razem z Gitą, dziewczyną z Łotwy (została sama bo Romans, drugi Erasmus wyjechał przed świętami i już nie wrócił…). Dołączył do nas przypadkowo spotkany Cehver, kolega z akademika z którym często gramy w bilard. W bilard, to z nim wygrywam, ale tavla (backgammon) to na pewno jego dziedzina, ogrywał mnie jak chicał...


Poza tym czas spędzam na spotykaniu się z „polską kolonią w Kirikkale”, zazwyczaj na piwko czy jakąś wódeczkę jak było to ostatnio, kiedy odwiedzili ich znajomi Erasmusiz Afyon, śmiesznie było posłuchać o takich samych problemach i perypetiach.
„Polska kolonia” jak się niedawno powiększyła, tak teraz zmniejszyła się o jedną osobę, Kasia wyjechała do Ankary, a stamtąd leci we wtorek rano do Polski... Bye, bye Kasia (jeżeli to czytasz to wiem, że zabijesz mnie za to zdjęcie)

Zazwyczaj opisuję na bieżąco wydarzenia na blogu a tego jeszcze nie było na blog, mianowicie przeniesiemy się w czasie do 30 grudnia 2008, wtedy to właśnie wybraliśmy się na imprezę organizowaną przez wydział wychowania fizycznego w skrócie po turecku „BESYO”. Oczywiście przed imprezą mała rozgrzewka, około godziny 20 (to wcale nie za wcześnie na wyjście) rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca gdzie się ona odbywa, a zdania były podzielone i każdy miał sprzeczne informacje. Rozdzieliliśmy się. Dziewczyny zostały w umówionym miejscu, my chcieliśmy być chytrzejsi i pojechaliśmy autobusem na kampus uniwersytetu (tam podobno miała być impreza), niestety musieliśmy wrócić do miasta. Koniec końców znaleźliśmy TO miejsce. Weszliśmy tam około 21.20, impreza naprawdę w najlepsze wszyscy tańczą, ale wszyscy w kółeczkach. Jak już zaczynało mi się podobać to impreza dobiegła końca... o 21.45 muzyka została wyłączona, my w ciężkim szoku… jedyne co mogłem zrobić to zdjęcie „krajobrazu po bitwie” czyli ostra najebka coca-colą… Poniżej fotorelacja z imprezy (jaka impreza taka fotorelacja):

"Obraz po bitwie" czyli sponsorem imprezy jest Coca-Cola :0

niedziela, 4 stycznia 2009

Çok sıkıldım

28 grudnia 2008 - 4 stycznia 2009
Nowy Rok, nowe postanowienia…bla, bla, bla. Jednym z postanowień było częstsze uzupełnianie bloga (widać z jakim skutkiem), ale stwierdziłem że już nie długo się moja przygoda z Erasmusem w Turcji kończy więc postanowienie jest dość głupie…

Ale nie o tym tutaj…
31 grudnia w akademiku moi tureccy koledzy składają mi życzenia: „Merry Christmas, Andrej, Andre, Andrij, Andzreź (tyle mam tutaj imion), sporo czasu zajęło mi wyjaśnianie że święta już się skończyły, aż w końcu dałem spokój…

W Turcji nie ma tradycji hucznego świętowania ostatniej nocy roku, a na pewno nie w Kirikkale, chociaż i chłopaki z innych części kraju jakoś nie przywiązują specjalnej uwagi… Większość spędza tą noc w akademiku.
My chcieliśmy uczcić ostatnią noc starego roku jak najbardziej w Polskim stylu (chociaż style sie mieszały): wódeczka, muzyka (tańców niestety nie było) i zastawiony stół!

Bawiliśmy się w kameralnym gronie, ale było bardzo sympatycznie i wesoło!

Pozostałe dni Nowego Roku to kompletna nuda, odrobiłem więc w tym czasie swoje prace domowe na zaliczenie zajęć. na zewnątrz śnieg i mróz w noc sylwestrową było -9ºC!

Odliczam już więc tylko dni do powrotu do Polski… trzynaście!

niedziela, 28 grudnia 2008

Kardan adam

27-28 grudnia 2008

Otostop

Soboty postanowiłem nie spędzać bezczynnie w akademiku, a że fundusze już nie pozwalają mi na dalekie podróże postanowiłem pozwiedzać okolicę jeżdżąc stopem. Pierwotnym planem był wyjazd do oddalonego o około 100 km Boğazkale, gdzie znajdują się ruiny miast i świątynni Hetytów. Niestety wstałem zbyt późno… Postanowiłem pojechać w innym kierunku, mianowicie do Kalecik, miasteczka oddalonego 40 km od Kirikkale. Na mojej mapie oznaczone było gwiazdką, co znaczy że miasteczko jest interesujące, w przewodniku była jakaś wzmianka o zamku... Jest dość blisko, dlaczego by tam nie pojechać?




Pierwszy stop po kilkunastu minutach łapania i jadę drogą Kirikkale – Ankara około 15 km po czym wysiadka na mniej uczęszczaną drogę do Kalecik. Zatrzymuje się chyba dopiero piąty (a może już piąty) samochód, wielka rozklekotana ciężarówka. Kierowca oznajmia mi że nie jedzie do Kalecik ale kilka kilometrów przed miastem skręca i tam mnie wysadzi.

Traf chciał że wysiadłem w dogodnym miejscu, bo nieopodal bardzo ładnego kamiennego mostu na rzece Kızılırmak, nie wiem dlaczego ale bardzo podobał mi się ten most i miejsce wydało mi się ciekawe.

Postanowiłem dostać się dalej do Kalecik, po przejściu dwóch kilometrów zatrzymał się samochód, którym dostałem się w okolice miasteczka. Nad nim góruje skała, na szczycie której zbudowany został zamek, po około godzinie wdrapuję się na górę, mury zamku jak się okazuje są całkowicie zrekonstruowane, może poza kilkoma fragmentami… Robotnicy pracujący tam zapraszają mnie na herbatę, po kilku minutach pojawia się szef a razem z nim opierdol!
Robotnicy wracają do pracy ja, kończę herbatkę, zamieniam kilka słów z szefem i mówię że będę już wracał…

Ze szczytu góry na miasteczko spogląda ojciec wszystkich Turków, pan na literę A.
Zamek Kalecik nie jest zbyt ciekawy, gołe odrestaurowane mury...

...ale okolica jest bardzo malownicza.

Robi się już późno, decyduję się wracać. Po przejściu 2-3 kilometrów łapię w końcu dolmusz (za całe 4 YTL), który zawozi mnie Kirikkale.

Kirikkale’de kar var

Wypad bardzo mi się spodobał, w niedzielę planowałem wypad do Boğazkale.
Niestety z wyjazdu nici… pada śnieg, dużo śniegu…

Widok z okna mojego akademika

Po śniadaniu wybieramy się z chłopakami na zewnątrz, aby pobawić się pierwszym śniegiem. Na jednej ze stromych ulic Kirikkale, na której dzieciaki urządziły sobie ślizgawkę Ilyas własną głową przekonuje się jak twardy jest lód… Od tej pory chodzi po śniegu, (który cały czas go intryguje) jak po kruchym lodzie!

Święta nie były białe, za to Sylwester będzie na śniegu, czego i wam wszystkim życzę! Do zobaczenia w Nowym Roku! Do życzeń dołącza się również bałwanek...