piątek, 16 stycznia 2009

Şanslı çocuk

12-16 stycznia 2009

KKÜ
Na początek wątek edukacyjny, czyli trochę o tym co się dzieje w KKÜ!

W drugim tygodniu nowego roku rozpocząłem poszukiwania moich wykładowców celem załatwienia formalności Erasmusowych, jak zwykłe prof. Kutlu nie w temacie (ma tylu Erasmusów pod sobą, że nie ogarnia) odesłał mnie do pani Nuray Taştan, znalazłem ją dopiero w piątek i poprosiła o spotkanie w przyszłym tygodniu a konkretnie we wtorek, powiedziała że do tego czasu dowie się o moje oceny i przygotuje dokumenty. Jak powiedziała, tak zrobiła i na moim Transcript of Records, powiem tylko tyle że przez cztery lata studiowania na mojej Alma Mater nie miałem tak wysokiej średniej. Człowiek za granicą jednak potrafi wziąć się do roboty, żałuję tylko teraz że na Erasmusa nie wyjechałem wcześniej, teraz bym miał stypendium za wyniki w nauce! Tego samego dnia odwiedziłem również, biuro ds. Współpracy zagranicznej i pana Orhana w samej osobie. Przywitał mnie gromkim „Guten Tag!” dalej rozmowa toczyła się w trzech językach, (tak taki ze mnie poliglota) turklish, germanish, inglish. Ale najważniejsze, że się rozumieliśmy (chyba). Dostałem swój Confirmation Letter. Pożegnaliśmy się w miłej atmosferze, było nawet „czółko-czółko”. Tak zakończyła się moja przygoda z KKÜ, jednym słowem, a raczej dwoma… Happy End!!

Brama główna Kırıkkale Üniversitesi (zdjęcie zrobione w październiku)

VIGOR

Chyba nigdy w życiu nie wyściskałem i nie byłem całowany przez tylu facetów… Egzaminy dobiegają końca więc wszyscy powoli opuszczają Mahmut Edjder i wyjeżdżają na ferie do domów. Ostatnio siedząc przy komputerze w kantynie zaobserwowałem naprawdę ciekawą scenkę sytuacyjną. Mianowicie była promocja jakichś papierosów (a w Turcji po piłce nożnej palenie to drugi sport narodowy, palą wszyscy: młodzi, starzy, ładni, brzydcy, kulawi, garbaci, kobiety, mężczyźni etc. etc.). Polegała na tym, że trzeba było oddać trzy papierosy wraz z opakowaniem w zamian za paczkę szlugów innej marki, a konkretnie „Vigor”. Co chłopaki robili, żeby zrobić zamianę… cuda na kiju!!!

HATUŞAS

Poprzednio nieudana wyprawa do dawnej stolicy Hetytów tym razem doszła do skutku!

Wstałem rano, około 9.00 i czym prędzej popędziłem na trasę Ankara-Samsun aby złapać stopa jadącego w zaplanowanym kierunku. Wydostanie się Kirikkale nie było dość łatwe ale po około 30 minutach udało się, jechałem rozklekotanym autem z rozgadanym kierowcą, który mówił do mnie drukowanymi literami i dziwił się że go nie rozumiem, oczywiście na proste pytania, odpowiadałem bez problemu bo robiłem to po raz tysięczny. Przejechaliśmy razem około 50 km i mój przyjaciel musiał zjechać z trasy… ale bez większych problemów znalazłem kolejną okazję, biorąc pod uwagę ilość przejeżdżających samochodów piąty w kolejności to niezły wynik!

Na jednym z moich autostopowych przystanków mogłem podziwiać widoki prawie jak z Arizony.
(Tak chyba wygląda Arizona :) )

Kierowca podwiózł mnie do skrzyżowania z drogą wiodącą do Boğazkale, wioski oddalonej od trasy około 30 km. Tutaj miałem również dużo szczęścia bo drugi przejeżdżający samochód zabrał mnie na swój pokład! Po pół godzinie znalazłem się w Boğazkale, a do ruin Hatuşas wystarczyło przejść około 1,5 km. Miejsce to jest wpisane na listę UNESCO, niestety niewiele pozostało ze świetności miasta, kamienne fundamenty ogromnych budowli a także murów miejskich, które mają 6,5 km obwodu i tak robią niezłe wrażenie. Większość znalezisk z Hatuşas znajduje się w muzeach w Ankarze oraz Berlinie. Spędziłem tam ponad 3 godziny spacerując dookoła murów miejskich i podziwiając widoki, szczególnie interesująco wyglądają fundamenty budowli widziane z wyższych stanowisk, w zrozumieniu ogromu miasta pomagają tablice z wizualizacjami budowli. Z Hatuşas chciałem przejść do oddalonej około 3 km Yazılıkaya, świątynii Hetyckiej ale nie wystarczyło by mi czasu na powrót aby złapać ostatni dolmusz do większego miasta Sungurlu. Oczywiście dolmusza nie było bo tak naprawdę nie wiadomo kiedy jest pierwszy lub ostatni danego dnia, jest to jest.. nie ma to nie ma… taka filozofia. Nikt nie wiedział czy będzie czy nie. Za to każdy spotkany mieszkaniec Boğazkale to artysta: chłopek pasący owce, właściciel pensjonatu, traktorzysta który podwiózł mnie w drodze powrotnej z Hatuşas, a także sklepikarz, oferowali mi hetyckiego lwa, „hand made za jedyne 15 lir”, każdy zrobił go sam, o dziwo wszystkie lwy były z „jednego miotu”.

Jednak tego dnia miałem naprawdę dużo szczęścia. Trafiła mi się jazda z samego Boğazkale do Kirikkale. Hasan Abi bardzo sympatyczny gościu, podwiózł mnie swoim terenowym autem ponad 130 km. Podróż w obie strony zajęła mi ponad cztery godziny, z czego powrotna niewiele ponad godzinkę. Hasan powiedział, że jestem Şanslı cocuk – co w wolnym tumaczeniu znaczy „szczęściarz”. Za wycieczkę do stolicy hetytów zapłaciłem 4 TL, tyle kosztował bilet wstępu…

Brak komentarzy: