czwartek, 25 września 2008

Nargile, Baklava,

Dzisiaj muszę pojechać na uczelnię po to by spotkać się z panią Tastan aby dowiedzieć się o plan zajęć, ale jak się spodziewałem nie dowiedziałem się wiele, powiedziała mi tyle tylko że zajęcia zaczną się za tydzień… (już to chyba słyszałem?). Po powrocie z uniwerku dzień nic nierobienia, czyli internet, trochę bilarda, leżakowanie, sortowanie zdjęć itd. Po kolacji pada propozycja pójścia do miasta na deser czyli baklavę, (nie mówiłem jeszcze o tym ale słodkości typu baklava, chałwa i inne tureckie specjały są tanie jak barszcz np. kilogram baklavy kosztuje 10 YTL!). Spacerkiem udajemy się więc do miasta to jakieś dwa może trzy kilometry od akademika. Siadamy w mało interesującej knajpie, wszystkie (tu w Krikkale) są takie same. Zamawiam baklave z lodami, dostaję cztery kawałki i gałkę tureckich lodów z Karamanmaras (bardzo pysznych zresztą). Bakalva jest taka słodka, że ledwie zjadam trzy kawałki. Do tego zamawiamy dwie fajki wodne, zabawa jest przednia bo obie palą się dobrze a my dymimy jak parowozy. Na koniec miła niespodzianka, bo moi towarzysze nie pozwalają mi płacić za mój rachunek. Rewanżuję się im kupując pistacje w sklepiku obok, wracamy około 23.00. Chwila na pogadanki na GG i Skype, wracam do pokoju… Jutro Istanbul!!!
Baklava ve Maraş dondurma

Kapadocja, Nemrut Dagi, Sanliurfa.

Mój plan porannego wstawania niestety się nie powiódł… Wstałem o dziesiątej, śniadanie, prysznic i ruszam do miasta ale dowiaduję się, że autobusy nie odjeżdżają z centrum tylko z dworca nieopodal mojego akademika. Niestety mój autobus do Nevsehir jest dopiero o 15.00 wracam więc do akademika, rozgrywamy kilka partyjek w bilarda wraz z Alkinem. Zbieram się na dworzec i wyruszam. Za trzy godziny będę na miejscu. W autobusie poznaję Pinar, dziewczynę która pracuje jako przewodnik w Göreme w Kapadocji. Dowiaduję się gdzie znaleźć tani pensjonat i gdzie mogę wykupić wycieczkę. W Nevsehir przesiadam się do dolmusza do Göreme. Widoki zza szyby busa są nieprawdopodobne, to co stworzyła tutaj natura przy małej pomocy człowieka… tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć! Docieram na miejsce, znajduję swój pensjonat, kosztuje tylko 15 YTL za nocleg. Wybieram się na wieczorny spacer po miasteczku. Ciepła noc, cykady grają i znowu niesamowite widoki, mieszkania drążone w kominach z tuftu. Wracam do pensjonatu, następnego dnia (tzn. w niedzielę) wybieram się na wycieczkę, która obejmuje: panoramę Göreme, Derinkuyu – podziemne miasto, które sięga 60 metrów pod powierzchnię, Kanion rzeki Ihlara – taki „mały wielki kanion” klasztor Selime (oczywiście również wydrążony w skale z tuftu) i Dolinę gołębi. Niestety po obiedzie pogoda psuje się i zaczyna padać deszcz (od prawie trzech miesięcy nie padało i akurat dzisiaj musiała trafić się taka pogoda!). Dwa ostatnie punkty wycieczki wypadają z planu bo pada naprawdę niezły deszcz. Wieczorem po powrocie wybieram się znowu na spacer po miasteczku. Daję się namówić na wycieczkę do wschodniej Turcji (tak czy inaczej chciałem tam pojechać), cena nie jest zachęcająca bo 150 euro za trzy dni, ale udaje mi się wytargować do 130 ojrasów. W poniedziałek rano ląduję w busie jadącym na wschód, pierwsze wrażenie – fatalne, średnia wieku to chyba 60, a wycieczka zdominowana jest przez bandę wielkich babć z Holandii. Na szczęście w tyle autobusu znajdują się młodsi uczestnicy wycieczki, parka z Izraela Adi i Amir oraz Jurgens, gościu z RPA, który mieszka na Seszelach. Plan gry to wizyta na górze Nemrut Daği, święte miasto muzulmanów Sanliurfa, wioska Harran przy granicy z Syrią, zapora wodna na Eufracie – trzecia co do wielkości na świecie i jeszcze jakieś mniej atrakcyjne miejsca. Większość czasu spędzamy niestety w busie, ale za to widoki jakie można podziwiać zza szyby wynagradzają niewygody podróży.

Wtorek podnosimy się o 3.15 aby zdążyć na wschód słońca na górze Nemrut Daği na wysokości 2150 m.n.p.m. Oczywiście góra Nemrut słynie z olbrzymich rozmiarów kurhanu króla Antiocha I usypanego na samym jej szczycie, a także posągów bogów i rodziny królewskiej. Wschód słońca na szczycie góry wygląda wspaniale, niestety zaraz po wschodzie słońca znów zaczyna padać deszcz… wracamy do hotelu na śniadanie, po czym dalej aby odwiedzić kolejne punkty programu. Dalej jedziemy w kierunku południowym do Sanliurfy i do Harran, starożytnego miasta, (teraz wioski) w którym miało miejsce wiele wydarzeń ze Starego Testamentu. Imponujące są ruiny ogromnego zamku, a także domy z cegły mułowej.

Wieczorem już w Urfie wybieramy się z Izraelczykami i Jrgnsem na kebaby, z których słynie to miasto no i oczywiście na nargilę! Ciekawe jest to, że w wielu miejscach na ulicach rozstawione są grille na których przygotowuje się mięsiwo, a resztę kebaba przygotowuje się własnoręcznie, kroi się pomidory cebulę, a także grillowaną paprykę i zawija się wszystko w placek! Palce lizać, oczywiście wszystko popija się mocną herbatą, którą trzeba równie mocno posłodzić. Naszym tłumaczem jest Cemal, chłopak który siedzi obok nas podczas posiłku, potem wszyscy razem wybieramy się na fajkę wodną, turecka kawa pistacjowa i nargile – jednym słowem delicje!

W mojej głowie rodzą się plany aby pojechać dalej na wschód Turcji jak robi to część z uczestników do Dyiarbakir i Mardin, ale jestem ograniczony czasowo, więc postanawiam wrócić z wycieczką. Środowe przedpołudnie zwiedzamy Urfę: grotę i źródło Abrahama, meczet Ulu Camii i bazar, resztę dnia spędzam w autobusie do Kayseri, godzinna przerwa jeszcze trzy i pół godziny i ląduję o pierwszej w nocy w czwartek w Krikkale.



Tak więc pierwsze zajęcia z turystyki Turcji zaliczone, Kapadocja na 100% do poprawki, bo jest tam tyle miejsc do odwiedzenia. Bardzo podobało mi się na Nemrut i Sanliurfie, więc na wschód również jeszcze wyruszę!!!

"Wellcome to the back seat" - Adi, Amir, Zeynal, ja oraz Jurgens


Kebabistan - Urfa Kebap :)

Harran i domy z cegły mułowej

piątek, 19 września 2008

Cuma - piątek :)


19 września 2008

Leniwy piątkowy poranek, z resztą jak każdy tutaj. Kręcę się trochę po akademiku, rozwijam znajomość tureckiego, „dzień dobry”, „jak się masz?”, „dziękuję” i resztę zwrotów grzecznościowych mam opanowane do perfekcji! No i jeszcze „Poproszę ayran”. Zbieram się na uniwersytet, aby poznać gry plan, plan gry na następny tydzień. Odwiedzam panią Nuray Tastan, a ta na moje pytanie kiedy zacznę moje zajęcia, z przykrością informuje mnie, że dopiero po Bayram’ie… A to oznacza dwa tygodnie wolnego!!! Drugi tydzień, czyli cały Bayram spędzę w Istambule i w europejskiej części Turcji w Çorlu w mieście, z którego pochodzi Alkin. Pierwszy tydzień trzeba więc jakość zagospodarować, bo nie mam zamiaru siedzieć tutaj w Krikkale, (wszyscy, którzy pochodzą z innych części Turcji, twierdzą, że to dziura z czym się zgadzam). Razem z Alkinem zmieniamy pokój, przeprowadzamy się do Murata. Od tej pory będziemy mieszkali w trójkę. Wieczorkiem tradycyjna partyjka bilarda, chwilka na internecie i wcześniej idę spać.. Jutro być może wyruszę w stronę Kapadocji…

czwartek, 18 września 2008

Kirikkale Yüsek İhtisas Hastanesi


18 września 2008

Wstaję z samego rana o godzinie 11.00, decyduję o tym, że dzisiaj nie idę na uczelnię. Schodzę więc na dół do kantyny i dzięki swoim zdolnościom lingwistycznym „Kahvaltı var mı?” zamawiam śniadanie! Na pierwszy poranny posiłek dostaję ser podobny do fety, salami, czarne oliwki z pestkami, pomidory, chleb i mocną herbatę, cała ta przyjemność za jedyne 2YTL! Śniadanie zjadam w towarzystwie dziewczyny o imieniu Hande, rozmawiamy trochę po angielsku, ja uczę się kilku nowych słów po turecku. Hande proponuje partyjkę bilarda. Za chwilę przychodzi jeszcze dwóch chłopaków i gramy we czwórkę… na grze mija sporo czasu. Po bilardzie chłopaki proponują pokopać trochę piłkę. Znowu mija sporo czasu na grze. Alkin proponuje wyjście do centrum aby spotkać się z jego znajomymi z Istambułu. Idziemy więc wspólnie na jedzenie, Kebab oczywiście. Za kolejne dwie liry dostajemy dwa placki w które zawinięta jest baraninka, pomidorek, jakaś zielenina, ja tak jak wszyscy dosypuję jakiejś przyprawy do mojego kebapa. Tak wygląda Dürum kebab, popijamy go oczywiście ayranem. Kręcimy się jeszcze trochę po mieście. Alkin zaprasza mnie po Ramazanie czyli za tydzień na Bayram czyli święto do siebie do domu. Zgadzam się bez zastanawiania. Idziemy na stację kolejową i kupujemy bilet do Istambułu!!
Wracamy do akademika, a ja zauważam w nocy, że chyba ta przyprawa dodana do kebaba nie służy mi najlepiej (podejrzewam że to ona) i dostaję niezłej wysypki. Jedno, drugie, trzecie wypite Calcium nie pomaga, a wysypka nie ustępuje i zaczynam puchnąć. Budzę więc Alkina (bo mieszkamy już razem w pokoju) i proszę by pojechał ze mną do szpitala. Zawozi nas cieć z akademika, płacę 15 YTL za wizytę w Kirikkale Yüsek İhtisas Hastanesi, całkiem schludny ten szpital. Dostaję najpierw jeden, potem drugi zastrzyk z Cetirizini dihydrochloridum w dupala i po około pół godzinie wszystko zaczyna znikać i wracać do normy. Dostaję receptę od lekarki na z Zyrtec. Wracamy do akademika po północy, pijemy herbatkę. Kładziemy się spać.

Na zdjęciach: ulice w Kirikkale

Dr Oğuzhan Yoncalik


17 września 2008

Poranne wstawanie nie należy do moich obowiązków z czego jestem bardzo zadowolony! Humor poprawiają mi urodzinowe smsy (za które serdecznie dziękuję). Zwlekam się z łóżka około 10.00 na śniadanie ayran i idę do administracji by podłączyć się do Internetu (tutaj również życzenia składane w formie elektronicznej). Za kilka minut przychodzi szef i każe mi iść z nim. Daje mi do zrozumienia, że podłączy nadajnik bezprzewodowego neta w mojej części akademika. Dość sprawnie mu to idzie i po kilkunastu minutach mogę cieszyć się wireless’em piętro niżej niż mój pokój!

Czas zbierać się na Uniwerek bo umówiłem się z dr Oğuzhan’em Yoncalik’iem na to, że pojedziemy do jakiejś szkoły specjalnej w Kirikkale. Po dotarciu na uczelnię dowiaduje się, że nici z wyjazdu ale nie bardzo rozumiem powody, poza tym dr Oğuzhan nie bardzo ogarnia język angielski (poza pojedynczymi słowami) wiec nie potrafi mi tego wytłumaczyć. Za to zabawia mnie puszczając mi turecką muzykę: hip-hop, pop, muzykę ludową…. Czad!!! Następnie postanawia mimo moich tłumaczeń przedstawić mnie pracownikom wydziału no i pielgrzymka znowu się zaczyna. Tym razem wygląda jednak inaczej ponieważ dr Oğuzhan zagląda tylko do swoich znajomych. Z jednym z nich – Dr Veli rozmawiamy o religii a dr Oğuzhan tłumaczy mi (za pomocą kalamburów oczywiście) dlaczego muezin pięć razy dziennie modli się w meczecie. W innym z pokojów gra w piłkę kopiąc ją o ścianę, w rzutki. Kiedy mówię, że jestem głodny zabiera mnie do bufetu i kupuje tosta z turecką kiełbaską sucuk. Dobiega godzina 17.00 więc dr kończy pracę i postanawia odwieźć mnie do akademika.

Prysznic, leżakowanie i schodzę na dół, by coś przekąsić. Siadam do kolacji z Alkinem, z nim grałem wczoraj w bilard, Alkin jest z Istambułu i dobrze gada po angielsku. Jedzenie w akademiku jest trochę droższe niż na uniwersytecie (4YTL) ale tak samo smaczne i są takie same porcje. Po kolacji idziemy do pobliskiego sklepu po coś o picia, ja kupuję 3 kilogramowego melona za około 3 złote!! Po powrocie zabieramy się do gry w bilard, też taniocha (chyba 5 złotych za godzinę). Wieczorem jak już wcześniej pisałem zaczyna się życie towarzyskie, po Tureckim bilardzie (Üc top - gramy tylko trzema bilami) wychodzimy przed akademik na trawniku siedzi grupka do której się przyłączamy, ja jestem jakoby atrakcją i muszę opowiedzieć coś o sobie, o Polsce, co lubię w Turcji itd. Alkin robi za mojego tłumacza.


Obok grupka ogląda Ligę Mistrzów Fenerbahce - FC Porto 1:2...

Po dwóch godzinkach wracamy do akademika, gramy w karty uczę chłopaków gry w 3-5-8. Eren i Mehmet znają podobną grę wiec idzie im całkiem nieźle…

Jest już grubo po północy więc zwijam żagle, spadam nagle.

środa, 17 września 2008

Polonya Öğrenim


16 września 2008

Pobudka bez pośpiechu, na śniadanie ayran i jakieś krakersy (tyle udało mi się kupić w akademiowej kantynie). No i pierwsza samodzielna droga na Uniwerek, około kilometra do przystanku
a raczej miejsca, w którym zatrzymuje się Kampüs bus 1, 25 YTL – wrażenia z jazdy bezcenne. Na miejscu w pokoju pana Kutlu dowiaduję się, że idziemy do szefa Erasmusa na tutejszym uniwersytecie. Pan Rüstem Orhan okazuje się być sympatycznym gościem, który chce ze mną rozmawiać po niemiecku. Dowiaduję się od niego, że oprócz mnie jest tutaj dwóch studentów z Polski z Wrocławia. Studiują na wydziale weterynarii. Wybieram się więc na wydział weterynarii i bez problemów odnajduję Przemka i Sławka (oni tak jak ja wyróżniają się z tłumu). Idziemy razem na obiad do stołówki gdzie za 1YTL można zjeść dobre tureckie jedzenie. Chłopaki zapraszają mnie na browara wieczorem. Po obiedzie wracam na swój wydział i dowiaduję się, że moje zajęcia które będą lekcjami indywidualnymi zacznę dopiero w przyszłym tygodniu! Bus powrotny do domu był za friko, pewnie dlatego, że kierowca mnie zagadał a ja odpowiedziałem mu swoim ulubionym tureckim zwrotem: „Türkce bilmiyorum” co znaczy: nie znam tureckiego. Skinął wiec ręką i kazał mi usiąść. W akademiku leżakowanie, prysznic po czym poszedłem do recepcji skorzystać z Internetu. Głos muezina z pobliskiego meczetu oznajmił że Allach już nie patrzy i można zjeść kolację, co też i ja uczyniłem w stołówce akademika.

Wybieram się wiec na umówione piwko, mam dojechać gdzieś do centrum. Dzwonię wiec do Przemka aby zapytać o dojazd i rozmawiam z jego współlokatorem – Safą, Turkiem, który dobrze rozmawia po angielsku. Wsiadam do dolumsza, ale zachodzi jakieś nieporozumienie i po kilku minutach muszę wysiąść. Za chwilę zatrzymuje się kolejny samochód tym razem jakiś prywatny i gościu zaprasza mnie do środka, dzwonię więc do Safy aby zapytać czy mogę wsiąść. Omar i jego koledzy podwożą mnie za darmo do centrum, na pożegnanie całuję się (w policzek oczywiście) z Omarem. Po kilku minutach przychodzą chłopaki i idziemy do sklepu po piwko. Browarek wypijamy w ich mieszkaniu, małe gadu-gadu i trzeba spadać. Safa podwozi mnie do przystanku i wsadza do odpowiedniego busa, wracam do akademika. W akademiku w nocy jest wiecej ludzi niż podczas dnia, pija herbatę, grają w warcaby itd. Ja załapuję się na dwie partyjki bilarda z chłopakami, jeden z nich rozmawia po angielsku. Kończymy grę i tak dzień dobiega końca…

Kirikkale otobüs var mı?


15 września 2008

Podróż samolotem bez większych rewelacji, trochę snu, trochę gapienia się w sufit, trochę czytania. Jedzenie podawane na pokładzie, wyglądało całkiem nieźle do momentu kiedy je spróbowałem… ale człowiek nie świnia – zje wszystko.

Lotnisko Esenboga w Ankarze zrobiło na mnie niezłe wrażenie, czysto i nowocześnie. W oczekiwaniu na odbiór bagażu poznałem Paulinę z Poznania, która również przyjechała na Erasmusa do Turcji do Ankary. Razem spędzamy podróż z lotniska na dworzec ASTI w Ankarze, który oddalony jest o około 40 kilometrów od lotniska. Tutaj nasze drogi się rozchodzą, wymieniamy się mailami.

Teraz przygoda się zaczyna! Nikt z pytanych nie rozmawia po angielsku, wiec w ruch idą rozmówki, odnajduję wiec drogę na drugie piętro gdzie jest informacja. Tam dogaduję się po angielskiemu i idę do „biura podróży” nie do kasy aby kupić bilet do Kirikkale. Jest godzina 7.00 a autobus mam dopiero o 8.00 inwestuję więc 6 YTL (1YTL=1.8PLN) i czekam pod peronem 42. Przychodzi odpowiednia godzina wiec pakuję się do autobusu i po około 1,5 godzinie wysiadam przed Kirikkale University. Przed bramą ochrona legitymuje wszystkich wchodzących (mnie również). Ucinam więc z ochroną pogawędkę (oni po turecku ja po angielsku) w końcu pokazuję im pismo które upoważnia mnie do wejścia na teren kampusu.

Gdybym wiedział, że Eğitim Fakültesi to Faculty of Education to było by wszystko łatwe. Po jakimś czasie znajduję swój wydział i pana Mehmeta Kutlu, mojego koordynatora. Krótka pogawędka i idziemy się przywitać (poznałem chyba wszystkich pracowników i nauczycieli na wydziale), a całe powitania trwały jakieś trzy godziny…Kopnął mnie nawet zaszczyt rozmowy z rektorem uczelni, a ten podobno nie zniża się do „pyłu” którym jest student!

Następnie jedziemy samochodem z panem Kutlu do Krikkale do akademika (jeżeli chcecie jeździć w Turcji samochodem to zapomnijcie wszystkich przepisów jakich nauczyliście się w Polsce i używajcie dużo klaksonu!) Mahmut Ejder Dormitory szału nie robi ale da się wytrzymać… za pokój dwuosobowy 190 YTL/ miesięcznie. Zostawiam graty i wracamy na Uniwersytet. Poznaję panią Nuray Tartan drugą koordynator. Załatwiamy jakieś formalności z Learning Agrement. Następnie dostaję się pod opiekę dwóch dziewczyn Ulija i Osije, które mają zaprowadzić mnie na pocztę, kantoru, dokonać zakupu tureckiej karty SIM i na jakiś obiad. Ulija rozmawia strasznie łamaną angielsczyzną a Osije wcale się nie odzywa, ale są bardzo miłe. Obie są muzułmankami więc zaprowadzają mnie do knajpy ale same nic nie jedzą i nie piją, nawet wody (jeszcze przez dwa tygodnie jest Ramazan). Po załatwieniu wszystkiego odprowadzają mnie do akademika, biorę prysznic i padam na cycki…

Merhaba!!

14 września 2008


Na początek krótka historia podróży pociągiem relacji Warszawa-Berlin… Pociąg odjeżdża o godzinie 11.25, a ja wraz z moją siostrą stoimy na dwie lub trzy minuty przed odjazdem nie na tym peronie co trzeba! Więc biegiem na peron III zdążyliśmy… Uff. Szybkie pożegnanie i już jestem w środku. Za sześć godzin (17.26) wysiadka w Berlinie bo jadę przecież Expressem, ale dla tych którzy nie wiedzą Express to taki pociąg który ma 1,5 godziny opóźnienia… ale nie spieszy mi się bo odlot dopiero o 1.30 następnego dnia. Więc nie tracąc czasu zostawiam bagaż na dworcu i zabieram się do „zwiedzania” Berlina. Kilkanaście minut marszu i już jestem pod Bundestagiem, każdy wie co to jest wiec się nie rozpisuję, nieopodal Brama Brandenburska, (jakaś mała wyobrażałem sobie, że będzie większa). Robię kilka fotek i kieruję się do dworca bo ściemnia się powoli. Przechadzka brzegiem Sprewy i jestem na dworcu. Berlin Hbf to niezły bydlak wiec odnalezienie peronu nie jest łatwe.

Bilet na pociąg podmiejski kupuję od jakiegoś żulika, któremu brakuje na browar, a ja zaoszczędzam 1 Euro. Po około 40 minutach jestem na lotnisku Berlin-Schonefeld, znajduję swój terminal po czym udaję się na sen na ławeczkę…

Zbliża się północ więc odprawa, poczekalnia no i w końcu samolot do Ankary.