poniedziałek, 3 listopada 2008

Ankara


1 listopada 2008

Dwa dni spędzone w Kirikkale, a dłużyły się jak tydzień…

W sobotę wybieramy się z Ilyasem na wycieczkę do stolicy, autobusy z Kirikkale kursują dość często, mniej więcej co pół godziny jest autobus, a odległość 80 km pokonują w godzinę dwadzieścia minut. Pociąg jest tańszy ale jedzie dwa razy dłużej…

Ankara to drugie co do wielkości miasto Turcji po Istambule, ale do Istambułu nie sposób ją porównywać! Za to na każdym kroku widać, że jesteśmy w kraju Ataturka. Miasto nie podobało mi się, brudne, zatłoczone no i oczywiście „dziki zachód” jeżeli chodzi o ruch drogowy. Ciekawie rozwiązany, a raczej nierozwiązany jest system komunikacji miejskiej, jedni kierowcy akceptują zapłatę w gotówce, inni nie, w niektórych autobusach można kupić bilet u kasjera w niektórych nie, nie wiadomo o co chodzi…
Poza tym wszędzie pełno jest knajp z jedzeniem, wszelkiej maści ale głównie kebaby.
Główna ulica, a raczej najbardziej popularna wśród spacerowiczów Kizylay Caddesi pełna jest butików, sklepów z którymi sąsiaduje np. stragan z rybami.

Ale jak na stolicę przystało jeździ tu metro, a konkretnie dwie linie ale jest drogie jednorazowy bilet kosztuje około 2,5 zł! Ale metrem właśnie transportujemy się z dworca autobusowego ASTI (tego na, którym dane było mi szukać po przyjeździe autobusu do Kirikkale) do centrum miasta. Stamtąd z małymi problemami znajdujemy autobus, który jedzie w kierunku Ankara Kalesi.
Zamek, który położony jest na wzgórzu górującym nad Ankarą, jest teraz w ruinie ( poza kilkoma fragmentami murów) a w jego środku znajduje się osiedle zamieszkałe przez cyganów, spacer krętymi uliczkami to naprawdę swojego rodzaju podróż w czasie, o tym że jesteśmy jednak w XXI przypomina czasami antena satelitarna zawieszona na szczycie domu. Wszędzie pełno dzieciaków bawiących się albo z kurami albo grającymi w piłkę. Cały czas zaczepiają nas o jakieś pieniądze, najlepsza była jednak grupka która chciała żeby im po prostu zrobić zdjęcie.

Z murów Ankara Kalesi rozpościerają się piękne widoki na całe miasto, szczególnie na jego północno-wschodnią część, gdzie morze dachów z czerwonej dachówki sięga horyzontu.

Wracając z Zamku, Ilyas przypadkowo spotyka swoją koleżankę z Adany, która studiuje w Ankarze, razem wybieramy się aby coś zjeść, potem wypić browara. Resztę popołudnia spędzamy kręcąc się po centrum miasta, Ilyas szuka po księgarniach słownika turecko-francuskiego, robimy jakieś zakupy i kierujemy się na dworzec by wrócić do Kirikkale do akademika.



3 komentarze:

marta pisze...

"Z murów Ankara Kalesi rozpościerają się piękne widoki na całe miasto, szczególnie na jego północno-wschodnią część, gdzie morze dachów z czerwonej dachówki sięga horyzontu." - kwintesencja metafory w "andrzejowym- burzowym" stylu reportażu;) Twoje to aby autorstwo, czy przerżnąłeś z przewodnika? :P
Buziale

burza pisze...

hehe... Małpo jedna nie wierzysz w moje zdolności literackie..? :)

marta pisze...

Ośmieliłam się wątpić, ale nie mocno. Jestem przekonana nie tylko o znakomitym Twoim stylu i literackich zdolnościach, ale również o Twojej nieokiełznanej ułańskiej fantazji, dzięki której tak zacne relacje z wojaży piszesz, i która to fanatazja z pewnością pozwoliła Ci tak gładko przetknąć między wiersze zdanie wprost wyprute z przewodnika po Ankarze, :P
Małpo :P
Całuję! siostrzyca