czwartek, 30 października 2008

Adana'ya gidiyorum


24-29 października 2008

Z okazji zbliżających się wolnych dni Ilyas zaprasza mnie do siebie do Adany na południe Turcji! W piątek wieczorem wsiadamy do Cukurova Mavi Express, który wcale nie jest takim ekspresowym pociągiem… Dwanaście godzin powolnej jazdy, tym razem w pozycji siedzącej i docieramy w sobotę rano do Adany. Zostajemy przywitani piękną pogodą i wysoką temperaturą 26-28ºC, ale Ilyas twierdzi, że teraz jest zimno bo latem temperatury sięgają 45ºC i jest duża wilgotność. Miasto jest zupełnie inne niż te, które do tej pory odwiedziłem, bardzo zielone i jak na Turcję zadbane, przynajmniej centrum miasta.
Jedziemy do domu Ilyasa, zjadamy śniadanie i od razu ruszamy na przedmieścia, do sadu owocowego, tam zajadamy się (a raczej ja się zajadam) mandarynkami prosto z drzewa, obok rosną pomarańcze ale jeszcze nie są dojrzałe więc ich nie próbujemy...

… Po powrocie z sadu wybieramy się aby zwiedzić miasto Odwiedzamy także Damla Music – studio gdzie Ilyas uczył się grać na perkusji (w ogóle to maniak Iron Maiden i tego typu muzyki) w studio daje próbkę swoich możliwości, jak na mój gust to wali w te bębny całkiem dobrze!

Drugiego dnia, a jest to niedziela zjeżdża się rodzina na wspólne śniadanie, oczywiście muszę zjeść dziesięć dokładek by zadowolić wszystkie ciotki Ilyasa, ale nie martwię się tym bo świeże oliwki, regionalny ser oraz coś w stylu croissant z serem smakują świetnie.

Po śniadaniu wybieramy się znowu do miasta, niedziela jest naprawdę upalna na zegarze w parku wyświetla się 32ºC! Zwiedzamy drugi co do wielkości meczet w Turcji, Sabanci Merkez Camii, to meczet wybudowany niedawno bo w 1999 roku, a jego fundatorem jest najbogatsza rodzina w Turcji o nazwisku Sabanci, posiada sieci sklepów, fabryk, hoteli… Ciekawie wygląda odrestaurowany most wybudowany jeszcze za czasów rzymskich, na rzece która jest teraz kanałem odpływowym ze sztucznego jeziora Seyhan.

Spacerując docieramy do domu kuzynów Iliasa, tam zostaję poczęstowany min pysznym deserem z mleka i ryżu, a także zupą z baraniny a konkretnie z głowizny (ta już nie jest tak pyszna ale przyprawiona chilli i cytryną jest całkiem zjadliwa). Wraz z kuzynką Ilyasa – Mine wchodzimy na dach jej bloku skąd rozpościera się niezły widok na miasto (Adana jest czwartym co do wielkości miastem w Turcji i liczy prawie milion mieszkańców). Wieczorem we trójkę wybieramy się do pubu gdzie znajomy Ilyasa daje mały koncert, sympatycznie przy piwku i muzyce na żywo spędzamy ten wieczór, tylko Ilyas po trzecim piwie zaczyna tracić łączność z bazą, wiec wracamy do domu…

Kulinarne przygody…

Poniedziałek w sumie jak w akademiku, leniwie, ponieważ Ilyas pojechał na policję z ojcem odebrać swoje prawo jazdy, a na policji tureckiej jak zwykle „czeski film”, spędził sporo czasu po to by dowiedzieć się, że prawko jeszcze nie jest gotowe do odbioru…

Po południu wybieramy się na kebab, z którego słynie Adana. Adana Kebab – bo tak się właśnie nazywa potrawa to grillowanie na szpadzie mięsiwo podawane z masą surówek i chlebem pide, bardzo smaczne. Po obiedzie dalsze zwiedzanie, min, stara część Adany, to teraz raczej obskurne okolica, pełno tu warsztatów rzemieślników wytwarzających wszystko, meble, garnki jakieś dywany itd. Odwiedzamy także meczet, który mnie osobiście bardzo zainteresował, bo był bardzo odmienny od tych, które dotychczas zwiedziłem. Surowe ściany, bez zdobień, brak kopuł, w sumie wyglądał jakby kiedyś był tutaj kościół.

Drugi ciekawy meczet to Ulu Camii z ośmiokątnym minaretem i ścianami w biało-czarne pasy, niestety nie zwiedzamy go, ponieważ trafiamy na czas modlitwy. Ciekawe jest podejście Ilyasa do religi, traktuje islam, a także niektóre aspekty tureckości z przymrużeniem oka. Zwiedzanie zepsuła nam niestety pogoda bo jesienią chociaż jest tutaj bardzo ciepło to również bardzo deszczowo.

Ten dzień to także niezła przygoda kulinarna, nawet Robert Makłowicz tego nie widizał, co ja miałem okazję spróbować: salam – napój z sfermentowanych marchewek, buraków i czegoś tam jeszcze… pierwsza szklanka smakuje jak… nie smakuje wcale… ale druga przyprawiona czymś pikantnym to już inna bajka, chociaż śmiem twierdzić, że nie będzie to mój ulubiny napój. Do tego oczywiście zagryzka z kiszonej marchewki...

Wieczorem natomiast miałem okazję spróbować czegoś o czym Ilyas opowiadał mi już od kilku dni, Sirdan. Naprawdę przeraziłem się kiedy sprzedawca podniósł pokrywkę wielkiego garnka i wyjął jeden kawałek owego przysmaku… Wyglądało bardzo niesmacznie i przypominało wyglądem genitalia, ale kiedy Ilyas zapewnił mnie i powiedział: „This is not a cock!” i ugryzł kawałek, ja wziąłem też swoją porcję. A cały ten sirdan to pęcherz owczy faszerowany ryżem i mięsem, posypany dużą ilością jakiejś przyprawy, podobnej do curry i zagryziony ostrą marynowaną papryczką był jadalny.

Pan sprzedawca, druga profesja to szewc (w tle jego zakład)...... no i smakołyk.


Dwa zamki, trzy jaskinie

Wtorek to planowana od dwana wycieczka nad morze. Jedziemy pociągiem do Mersin, tam przesiadamy się do dolumsza zmierzającego do Silifke, wysiadamy jednak w połowie drogi w Kiz Kalesi, miejscowość słynie z dwóch średniowiecznych zamków: Korykos i Kiz Kalesi, ten drugi zbudowany jest na skalnej wyspie oddalonej około 200 metrów od brzegu.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy to kąpiel w morzu, chociaż był 28 października to woda była naprawdę ciepła, tylko było trochę wietrznie. Po kąpieli wyruszyliśmy na poszukiwanie właścicieli rowerów wodnych, co wcale nie było takie łatwe, każdy odsyłał nas w inne miejsce, aż w końcu udało nam się znaleźć jednego. Chciał zedrzeć z nas 15 YTL za wypożyczenie roweru na godzinę, udało mi się wytargować 10 YTL, chociaż i tak drogo to było warto! Widoki z zamku na wyspie, niesamowite! Po wycieczce na wyspę trochę zgłodnieliśmy, więc szybki obiad i wybieramy się na zwiedzanie ruin drugiego zamku, Korykos tutaj już wejście płatne ale udaje się nam wejść na jeden bilet kupiony za 3 YTL. Te ogromne ruiny (dużo większe niż Kiz Kalesi) zamku i ich malownicze położenie również robią niezłe wrażenie…

Apollo wynurza się z morskiej piany... w tle zamek Kiz Kalesi

Kiz Kalesi widziany z okna zamku Korykos

Czas wybrać się do Nieba i Piekła bo tak nazywają się dwie jaskinie położone kilka kilometrów od Kiz Kalesi, najpierw dolmusz potem około 3 kilometrów marszu i jesteśmy przy kanionie o czerwonych ścianach, ale najpierw udajemy się do innej jaskini położonej kilkaset metrów od kanionu. Jaskinia Astmy, bo taka jest jej nazwa uważana jest za miejsce o właściwościach leczniczych, my stwierdzamy, że panuje tam zaduch, ale niesamowite stalaktyty i stalagmity są godne uwagi, a także samo wejście do jaskini, głęboka na 20 metrów studnia ze spiralnymi schodami. Dzięki uprzejmości biletera udaje nam się wejść za free. W końcu decydujemy się wstąpić, a raczej sądząc po kierunku ruch zstąpić do Nieba, ogromna pieczara położona na dnie wcześniej wspominanego kanionu uważana była zarówno przez chrześcijan, Bizantyjczyków, a także muzułmanów za miejsce święte, o czym świadczą pozostałości świątyni położonej przy jej wejściu, schodzimy na samo dno pieczary, a patrząc na jej wlot i grę światła i deszczu czuje się naprawdę magię. Mozolna wspinaczka po kamiennych schodach na górę kanionu i udajemy się w stronę Piekła. Piekło to oddalony o 100 metrów ogromy kocioł jego średnica sięga 30 metrów a głębokość ponad 100, niestety zejście na jego dno jest niemożliwe. Robi się dość późno i czas wracać… łapiemy stopa do głównej drogi, tam dolmusz do Mersin, przesiadka na pociąg i około 22.00 lądujemy w końcu w domu Ilyasa.

Do Nieba czy do Piekła?

Pieczara Niebo

Ostatni dzień pobytu, to 29 października czyli Święto Republiki Tureckiej, z tej okazji w całym kraju obchody święta, czyli pochody, pokazy wojskowe itd. Strasznie mi to zalatuje propagandą ale to może tylko moje subiektywne wrażenie… Po południu udajemy się na Kampus Uniwersytetu Cukurowa, położonego na stromym brzegu sztucznego jeziora Seyhan, niezłe widoki a cały uniwerek bardzo różni się od tego w Kirikkale, wieczorem rodzice Ilyasa odwożą nas na dworzec, ściskają mnie i zapraszają do kolejnych odwiedzin.

Teraz tylko 12 godzin w pociągu i o 7.00 rano wysiadamy w zimnym i mglistym Kirikkale…

3 komentarze:

Unknown pisze...

Burza.. A'propos potrawy która konsumowałeś,ktoś mądry kiedyś powiedział, że jeżeli mężczyzna wybuduje 1000 mostów i obciągnie jedną laskę, to ludzkość zapamięta go jako lachociąga...
;-)

Unknown pisze...

jeśli jesteś prawdziwym apollinem powinieneś umieć grać na lirze. umiesz?bo to jest bardzo skomplikowany instrument i ciężko go dostać. a tak poza tym to naprawdę fajnie piszesz :) pozdro

burza pisze...

@ frugoman: ja słyszałem inną wersję z owcą, więc Twoja jest nieprawdziwa :D

@ aga:owszem potrafię grać na lirze, ale niestety nie będę mógł Ci tego udowodnić, bo jest to skomplikowany instrument i ciężko go dostać :P